Będzie krótko (chyba 😉 ), bo ciało atakowane wirusem i zdrowy rozsądek domaga się położenia spać. Człowiek to jednak coś więcej i ta inna część mnie mówi: „Pisz”. Więc piszę motywowana tym, że jutro tych myśli mogę nie widzieć tak wyraźnie. Przekonałam się o tym już nie raz. Tak działa łaska. Jutro też będzie, ale już inna.
Chorowanie jest do bani
Od początku września ciągnie nam się zakatarzenie Pierworodnego, a od tygodnia doszło zakaszlanie. Wygląda na to, że wyliże się bez specjalnych lekarstw. Ostatniorodny natomiast dzielnie się trzymał. Do czasu. Niestety. Szczekający kaszel, którego jeszcze nie mieliśmy na pokładzie i lekkie duszności zmusiły nas do podebrania leków Taty (zgodnie z zaleceniem pediatry). Późnym wieczorem odwiedził nas lekarz. Zalecił inhalacje i czekał aż się skończą, żeby zobaczyć efekt. Marny był, ale delikatnie się poprawiło (minęły duszności). W nocy znowu otworzyłam szafkę z lekarstwami Taty i podałam jeszcze te najsilniejsze tabletki. Bez spektakularnego efektu. Do tego czerwone ucho.
Ostatniorodny powoli odkleja się ode mnie i zaczynam schodzić z piłki (musieliśmy się nosić, bujać, przytulać,…). Przypominają mi się nasze początki, kiedy to prawie trzy miesiące byliśmy nierozłączni (także w nocy). I dziwię się jak myśmy dali radę 😉 . Teraz, bez MNM, ale na szczęście z Babcią, która przejęła Pierworodnego. Nie był z tego zbyt zadowolony, bo „babci nie lubię”- jak mówił. Po dwóch nieprzespanych nocach z przyklejonym prawie non stop dzieciem młodszym i domagającym się uwagi, zbyt długo przebywającym poza przedszkolem, dzieciem starszym, miałam (delikatnie mówiąc) dość życia.
Antybiotyk
Zalecenie pediatry dla Ostatniorodnego: antybiotyk. U mnie wywołujące dużo emocji. Tak mam. Proszę nie oceniajcie mnie. Mam swojego wewnętrznego oceniacza i to mi wystarczy 😉 . Chcę, żeby moje dzieci nie chorowały. Ale chorują. Chcę, żeby udało się ich wyleczyć domowymi sposobami jak już zachorują. Z Pierworodnym się to udało, bo nie zawsze słuchałam lekarzy wykonując odpowiednie badanie, które pokazywało, że antybiotyk nie jest potrzebny. Albo dlatego, że ma po prostu nie najgorszą odporność, nie zjadł żadnej bakterii, whathever…
Tym razem się to nie udało. Podajemy antybiotyk Ostatniorodnemu.
Antybiotyk to taki lek, który niszczy w ostateczności to, co złe w organizmie, ale też to co dobre. Dlatego tak go nie lubię!
Nie-idealność
Nie lubię też antybiotyków, bo traktuję ich jako swoją porażkę. Ponownie upraszam się o nieocenianie. Taka moja słabość. Trochę wiem z czego wynikająca. Nie jest to teraz istotne.
Tego dnia, kiedy dostaliśmy od lekarza receptę na antybiotyk Ewangelia mówiła o tym, że Maryja z Józefem zgubili Jezusa (Łk 2, 41-52). Idealna (bezgrzeszna) Maryja popełniła błąd? Założyła, że Jezus jest z krewnymi. Z bólem serca go szukała, jak mówi Ewangelia.
Antybiotyk, który daję mojemu synkowi to terapia dla Jego ciała i dla mojej duszy. Nie jestem w stanie uchronić moich dzieci od każdego nieszczęścia, choroby, smutku. Choć zły próbuje mi zasiać wątpliwości, że mogłam dać czapkę, mógł nie iść na ten spacer…
Pielęgniarka, która przyszła do nas następnego dnia opowiadała jak zatruła, niechcący oczywiście, swojego syna ponad dwiadzieścia lat temu chemikaliami. Chorował potem co chwila na zapalenie płuc. Pielęgniarka, która zna się na zdrowiu! Najlepsi rodzice świata, Józef i Maryja, popełnili błąd. Zgubili swoje dziecko. Szok!
Nie będę idealna, choćby nie wiem co.
Probiotyk
Są takie chwile, sploty sytuacji, dni, rozmowy, które są życiowymi antybiotykami. Taki anty-życiotyk niszczy to, co złe (ostatecznie), ale jego skutkiem ubocznym jest niestety też zrujnowanie dobra. Tak było wczoraj. Po nieprzespanych nocach i trudnych dniach czułam się wyzuta z wszelkiego dobra. Cierpliwość, łagodność, dobroć, opanowanie. Nie było ich.
Podczas antybiotykoterapii potrzeba przyjmować probiotyk, który odbuduje to, co dobre, które właśnie lek wyniszcza. Potrzeba nie jednego, a przynajmniej kilku szczepów bakterii, które namnożą na nowo dobro.
Wiem, że masz takie chwile słabości, które być może nie powinny nazywać się chwilami słabości a “obezwładniającymi uderzeniami bezradności”. *
Czasami życie aplikuje anty- życiotyk. Nie raz bez pytania, znienacka, bez podpisanej przeze mnie zgody. Byłam bezradna.
Przyszły smsy z zapewnieniami o modlitwie. Na spacerze, na który wyszłam w złości, zatrzymałam się przy kasztanach. Zebrałam je dla Chłopców. Pierworodny skakał z radości, kiedy je przyniosłam. Przeczytałam zaskakującego mejla, który wlał we mnie trochę emocji z kategorii tych przyjemnych. I przeczytałam te powyższe słowa doradcy rodzicielskiego i jednocześnie mamy. Ktoś mi powiedział, że to normalne, że mam prawo, że nie jestem przez to złą matką. Właśnie tego dnia, kiedy czułam się podle.
Moje ciało próbują osłabić wirusy. Atakuję ich malinami, czosnkiem i miodem z nadzieją, że antybiotyk nie będzie potrzebny. Moja dusza, która zażyła wczoraj anty–życiotyku dostała na szczęście także pro-życiotyk, który na nowo stawia mnie na nogi.
Wychodzimy na prostą. Mam nadzieję! 🙂
Obraz Steffen Frank z Pixabay