Pierworodny „szczeka” od kilku dni, a równiutko od 1. września ciągnie się zakatarzenie. Ostatniorodny bez jednego nawet gila, za to z dużymi emocjami jak choćby dziś. Po ataku szału (rozumie ten Maluch wszystko, ale ja nie zawsze Jego, bo zasób słów jeszcze ma ubogi) w postaci obfitego donośnego płaczu, tupania nogami w podłogę i niewerbalnego przekazu „nie idź stąd, mamo, ale mnie nie dotykaj!” biorę w ręce stelaż do fotelika rowerowego, który leży czekając na moje zainteresowanie od kilku dni i razem z Chłopcami schodzimy do ogrodu.
Męskie „granie”
Potrzebuję imbusów, które ostatnimi czasy często (bo wcześniej to oczywiście były „zabawki” MNM) mam w rękach. Tu nie wchodzi, tam trzeba przekręcić. „Jak zdjąć ten fotelik ze starego stelaża, wrr?!?!”. Za płotem sąsiad z synami. „Nie no, nie będę pytać. Co to ja blondynka jestem?”. Pamiętając o zasadzie „nic na siłę” udaje mi się demontaż i ostatecznie montaż nowego stelaża. Tym razem wszystko pasuje, co sprawdzam z Ostatniorodnym, który pakuje mi się bez pytania do fotelika. Pierworodny zajęty oglądaniem mycia auta sąsiada zza drugiego płotu.
SMAR (kojarzący mi się z męskimi zadaniami, na którego widok normalnie zwiewałabym gdzie pieprz rośnie krzycząc „Aaa!” jako przykładna żona) Z RĄK (nie MNM, a moich) zmywam mydłem i zaczynamy rytuały wieczorne.
W międzyczasie, po kolacji Chłopców, dojadam resztę bułki z dżemem i odgrzewam pozostałości z obiadu, których Ostatniorodny nie raczył nawet spróbować. Miłość jednak najlepiej Mu smakuje i okazuje się, że całkiem dobrze (choć bez fałdek i raczej z kościstą aparycją 😉 ) można na niej żyć.
Potem odpada nam siłownik z szafki. „Wkręcić to trzeba?!?! No kręcę przecież i nic. Nie zamyka się.” Próbuję dalej. Wkręcam jednak jakoś. Działa.
Po co mi to?
Nie jestem facetem z krwi i kości. Jasna sprawa. Jestem (czasami) nim jednak z przymusu naszej sytuacji. W dużej mierze mam pomoc i w zasadzie w każdej sprawie wiem, do jakiego faceta zadzwonić. Chwała Bogu! Czasami wolę sobie poradzić sama, bo głupio mi zawracać komuś głowę błahostkami. W końcu jestem magistrem inżynierem, prawda? Na papierze mam tak zapisane. Dusza się dziwi skąd ten tytuł, a przynajmniej druga jego część.
Coś z faceta miałam od zawsze. Lekko się dziwiłam, ale akceptowałam, a czasami nawet się cieszyłam. Sport związał się ze mną od małego. Nie jest to oczywiście dziedzina zarezerwowana tylko dla płci męskiej, ale jednak jest to jej domena. A przynajmniej niektóre rozrywki, jak choćby piłka nożna. Sport lubiłam czynnie uprawiać, choć jedynie jako hobby. Lubiłam też oglądać. Siadałam przed szklanym pudełkiem i oglądałam. Igrzyska olimpijskie. Piłka ręczna. Koszykówka. Mundial. Serio to lubiłam. Podejrzewam, że mi to zostało, ale nie sprawdzałam przez ostatnie kilka lat. MNM „tego” nie miał. Zbyt małe dzieci. Brak czasu i zmęczenie. Wypadłam z obiegu.
Wolę pójść z Pierworodnym na boisko i postrzelać gole, niż przebierać lalki (których na stanie nie mamy). Nie mogę się doczekać, kiedy zabiorę Chłopców na mecz siatkarski; kiedy będę ich uczyć jazdy na nartach; kiedy pokażę jak prawidłowo trzymać piłkę do kosza i jak robi się dwutakt. Marzy mi się wspólne oglądanie meczu piłkarskiego z dużą ilością popcornu.
Wtedy powiedział mu znowu anioł: «Rozpłataj tę rybę i wyjmij z niej żółć, serce i wątrobę, i zostaw je przy sobie, a wnętrzności odrzuć! Żółć bowiem, serce i wątroba jej są pożytecznym lekarstwem». (Tb 6, 4)
Nie wiem czy Chłopcy będą fanami piłki nożnej czy innego sportu. Może tak. Wtedy zrozumiem. A może nie. Nic nie będę rozumiała, ale nadal ufność pozostanie (mam nadzieję). W końcu się dowiem po co mi to oglądanie meczy piłkarskich było.
Uwielbiam
I kiedy tak źle mi było z tymi brudnymi od smaru rękami i imbusem, którym dokręcałam śruby; kiedy dojadałam resztki jedzenia, którego tak nie lubię marnować; kiedy kręciłam tym cholernym siłownikiem, a MNM nieświadomy niczego leżał nie mogąc zrobić tego za mnie przypomniałam sobie Słowo sprzed kilku dni:
Któż bowiem z ludzi rozezna zamysł Boży albo któż pojmie wolę Pana? Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Mozolnie odkrywamy rzeczy tej ziemi, z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką – a któż wyśledzi to, co jest na niebie? (Mdr 9, 13-16)
Wtedy ucięło to moje wątpliwości jednym posunięciem Bożego noża. Teraz prawie też. Potrzebowałam jeszcze przeczytać, że dziś Święto Podwyższenia Krzyża Świętego i usłyszeć pewną pieśń uwielbienia.
Nie rozumiem. Wściekam się tupiąc, jak Ostatniorodny, nogami. Czasami wyrywając sobie włosy z duchowej głowy. Czasami wyjąc w środku, bo na uzewnętrznianie płaczem mam niewiele możliwości. Ostatecznie otrzymując łaskę pokory, ufności i nadziei, podnoszę swoje U(SMAAAR!)OWANE RĘCE i Uwielbiam Ciebie, Jezu! wywyższonego na Krzyżu.
Obraz StockSnap z Pixabay