Przejdź do treści

Nadzieja na spotkanie w zaświatach

Późny wieczór. Dzwoni telefon. Nieznany numer. „Z Pani mężem jest gorzej. Trudno powiedzieć jak się rozwinie sytuacja, ale jeśli Pani chce, można przyjechać.”- usłyszałam. Do szpitala zawiózł mnie wujek. Kiedy weszłam do szpitalnej sali na oddziale onkologicznym, zobaczyłam, że współlokatora MNM, którego jeszcze tego dnia widziałam, nie ma. Przeniesiono go do innej sali, żebyśmy mogli być sami. Pielęgniarki zapytały czy zsunąć nam łóżka. Swoją drogą pielęgniarki tam były cudowne- czułam, że jesteśmy zaopiekowani i przyjmowani z empatią. Mogłam zostać z MNM na noc. Tak się jednak nie stało. Babcia, która została z Chłopakami w domu nie była w stanie uspokoić Ostatniorodnego, który jeszcze wtedy budził się wiele razy w nocy. Wróciłam do domu taksówką.

Minął rok

To jeszcze nie był ten czas. Ten moment wydarzył się dwadzieścia miesięcy później. Dokładnie rok temu.

Od trzech dni było gorzej. Bez silnego załamania. Gołym okiem prawie niezauważalnie. Okiem osoby, która opiekowała się MNM na co dzień, można było dostrzec, że tym razem jest inaczej. Ale ile to inne potrwa- nie miałam pojęcia. Wiedziałam, że to czas czuwania przy MNM także w nocy. Już przy włączonym całą noc koncentratorze tlenu, by ułatwić oddychanie i z morfiną, by uśmierzyć ból, który nie do końca było wiadomo czy i gdzie jest. Poprosiłam zaprzyjaźnionego ojca o umocnienie MNM Sakramentem Ostatniego Namaszczenia. Kolejny raz go przyjmował, żeby umocnić go w postępie choroby. Ojciec  zaproponował, że przyjedzie rano. Po mojej odpowiedzi, że nie wiem czy MNM do rana wytrzyma, przyjechał natychmiast. Miałam dać znać, nawet w nocy, jeśli coś się wydarzy. Oddech był coraz płytszy i rzadszy. Siedziałam po prostu obok. Czekałam. Próbowałam się modlić. Czytania, które Kościół w tych dniach proponował były dla nas (jak z resztą dzisiejsze!). O nas. Chłopcy spali spokojnie, bez pobudek. Obudziłam Mamę MNM, która nam wtedy towarzyszyła. Czuwałyśmy razem. O 3.15… oddech się urwał.

„Adam odszedł”- napisałam. „Amen… Jezu, ufam Tobie”- dostałam odpowiedź. Patrzę w telefon na chyba pierwszą wymianę smsową po śmierci MNM.

Pomiędzy utuleniem a ucieczką

Jakiś tydzień temu poczułam, że chcę być szczególnie dobra dla siebie w tych najbliższych dniach. Chciałam się utulić. Trochę tak po prostu. A trochę wiedząc, że zbliża się rocznica śmierci MNM. Balansowałam pomiędzy tuleniem się a uciekaniem od trudnych uczuć, wspomnień, obrazów. Przez pierwsze dni szło mi naprawdę dobrze. Im bliżej rocznicy, tym bardziej uciekałam w rzeczy, zamiast utulić się nimi.

Przez pierwsze dni szło mi całkiem dobrze. Pozwalałam sobie na wolniej, spokojniej, z oddechem. Zrobiłam sobie też materialne prezenty, które wiedziałam, że mnie ucieszą. Przypomniałam sobie, że dawno, dawno temu lubiłam układać puzzle. Wspominałam w sobie to uczucie towarzyszące mi, kiedy ułożyłam ostatni, tysięczny element w układance. Chciałam otulić się właśnie takimi uczuciami. Radości, spokoju i pokoju. Puzzle, na które odważyłam się sobie pozwolić są nie dość, że piękne- z cudowną grafiką i w moich ukochanych pastelowych kolorach, to jeszcze ilustracja jest dla mnie bardzo symboliczna. Układam kobietę z kubkiem kawy w ręku. Na początku była całkowita rozsypka. Trudno z tych elemencików byłoby zauważyć jakiś obraz, gdyby nie dołączono wydrukowanej grafiki. Krok za krokiem składam siebie samą. Tak się czuję układając te puzzle. Bóg ma w rękach pełny obraz, a ja puzzle, które czasem trudno dopasować, potrzeba cierpliwości, wytrwałości, czasami zmiany miejsca elementu, który wydawał się idealnie pasować i zaufania, że w pudełku nie brakuje ani jednego elementu i w dodatku wszystkie puzzle do siebie pasują!

Puzzle pocieszają moje serce, dają nadzieję i cieszą oczy. Kwiatki na tarasie, które posadziliśmy i przenoszenie się w piękne rejony Zielonego Wzgórza także. Zielone Wzgórze to także powrót do dziecięcego świata. Bardzo lubiłam Anię. Zamknięte biblioteki zmotywowały mnie, żeby odnowić netflixową subskrypcję i nadrobić dwa sezony „Ani, nie Anny”. I tam, dwa dni temu (w odcinku o tytule „Nadzieja na spotkanie w zaświatach”), usłyszałam modlitwę*, z którą po tym wpisie przede wszystkim chcę Was i siebie samą zostawić:

O Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju,
abyśmy siali miłość, tam gdzie panuje nienawiść;
wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda;
jedność, tam gdzie panuje rozłam;
prawdę, tam gdzie panuje błąd;
wiarę, tam gdzie panuje zwątpienie;
nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz;
światło, tam gdzie panuje mrok;
radość, tam gdzie panuje smutek.

Spraw, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy,
co pociechę dawać;
nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć;
nie tyle szukać miłości, co kochać;
albowiem dając – otrzymujemy,
wybaczając – zyskujemy przebaczenie,
a umierając, rodzimy się do wiecznego życia.

 

AMEN.

Umierajmy, żeby rodzić się do wiecznego życia. I spotkajmy się tam kiedyś wszyscy!

 

 

* Modlitwa o pokój, ułożona najprawdopodobniej na przełomie XIX i XX wieku. Autorstwo jest często mylnie przypisywane św. Franciszkowi z Asyżu, jednak jej twórca pozostaje nieznany. Opublikowana po raz pierwszy we Francji w 1912 roku.

 

Zdjęcie główne to moje zdjęcie puzzli pochodzących ze sklepu Radostki

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *