Chyba już zawsze uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa (którą dziś świętujemy) będzie mi się kojarzyła z jednym. W ubiegłym roku uroczystość przypadała 8. czerwca- w dzień operacji MNM, która zmieniła wiele. Kilkanaście dni temu w rocznicę tego dnia napisałam do Rodziny, Przyjaciół i Znajomych m.in. takie słowa:
„Dzieci już śpią. Do Mamy (mojej) dzwoni telefon. Wychodzi ze swojej sypialni i mówi, żebym usiadła. Staje obok i podaje mi telefon. Z tej rozmowy pamiętam do tej pory przyprawiające mnie o dreszcze zdanie: “Kasia jest źle, ale A. (MNM) żyje”. Krwiak, kolejna operacja zakładania drenażu, śpiączka farmakologiczna. I marna wizja przyszłości.
Potem nerwowe bieganie po domu i pakowanie najbardziej potrzebnych rzeczy, telefon do Przyjaciół, budzenie chorych dzieci, płacz w aucie, wymioty. I moja głowa. Przerażona…”
Wtedy wspominałam te wydarzenia przypominając sobie swój ból. Byłam jednak, i nadal tak jest, przekonana, że operacja w uroczystość NSPJ nie była przypadkiem. Inne sygnały również wskazywały na prowadzenie Pana Boga- tak je przynajmniej odczytywaliśmy.
Dziś jednak środek ciężkości chcę przerzucić na Jezusa. Zakładając nieprzypadkowość tego trudnego z ludzkiej perspektywy połączenia (operacji i uroczystości), wierzę, że Serce Pana Jezusa postawione tamtego dnia przed moimi oczami zostało mi dane, a nawet zadane na kolejne dni życia. Chciałam bardzo dziś znaleźć odpowiedź na pytanie: „po co?”. „Dlaczego?”- nie pytam się, nie mam takiego pytania w sobie. Próbowałam znaleźć mądre rozwiązanie zagadki. Modlitwa wielu osób, przyjęcie do szpitala i operacja w uroczystości kościelne, możliwość szybkiej konsultacji i operacji u Krajowego Konsultanta ds. neurochirurgii, a potem komplikacje, złośliwość bardzo źle i bardzo nietypowo umiejscowionego guza, który taki (złośliwy) nie był we wcześniejszych badaniach, strajk pielęgniarek i nerwowy transport do innego szpitala, niedokończone leczenie radio- i chemioterapii, hospicjum domowe… Starałam się poukładać puzzle, które same w sobie momentami wydawały się nawet sensowne, a później rozsypywały się w rękach nie tworząc żadnego pełnego obrazu.
I kiedy tak zapętlałam się w myślach, przyszedł On, Jezus, w Komunii, w którą miałam szczęście dzisiaj z Nim wejść w Eucharystii. Komunia „wyrwana” w czasie, którego teoretycznie nie miałam. I choć chciałabym wiedzieć, rozumieć, to nie jest to najważniejsze. On jest najważniejszy. Jego Serce, którego nie pojmuję. Nie ogarniam dlaczego Miłość musiała Krzyżem nas odkupić. Teologicznie jest to uzasadnione. Dziś dla mnie trudne do przyjęcia. Nie rozumiem. Nie muszę. Bo On WIE i KOCHA najlepiej, najczulej.
Rok temu chaos mieszał się z niepewnością. Dzisiaj niepewność przykryta jest pokojem płynącym z Jego Serca. Serce (moje) do Serca (Jezusa) się przytula. CISZA. Na dziś to najlepsza modlitwa.
JEZU, UFAM TOBIE!
Obraz StockSnap z Pixabay
Kasi popłakałam się nie mogłam uwierzyć że z A. jest tak źle nie wiedzieliśmy o jego chorobie. To cudownie że jesteś tak głębokiej wiary mam nadzieję że Bóg Wam pomoże przez to wszystko przejść… Na ślubie byliście tak szczęśliwi a teraz musicie przejść przez tak ogromna próbę. Bog z Wami♥️♥️♥️