Bałam się jej. Modląc się „Ojcze nasz” słowa „Bądź wola Twoja” przychodziły z trudem, ze strachem przed cierpieniem i jednocześnie z ogromnym pragnieniem wyzwolenia z tej niewoli lęku przed Bogiem. Wiedziałam, że On taki, jaki jawił mi się w niektórych myślach, nie jest. Nie umiałam tego w sobie zmienić.
„Brak wiary w to, że nasz Pan zamierza zbudować z nami to, co się nam spodoba!” (Marek Zaremba, Boży Skalpel. Uzdrowienie postem, s.66)
Tak miałam. Dokładnie wiem co te słowa oznaczają. Do tego dochodził ogromny strach, że jak zgodzę się pójść za Bogiem to pojawi się cierpienie. Wiedziałam, że nie będzie ono pochodzić od Boga, że On go tylko wykorzysta, żeby mnie przemienić, doprowadzić do Siebie, do MIŁOŚCI. Bałam się jednak tej drogi do tego celu. W wyobraźni stałam nad przepaścią. Wiedziałam, że to dobry kierunek, choć niełatwy. Czułam jak jakaś siła nie pozwala mi skoczyć siejąc w mojej głowie przerażający strach. Zdaje się, że św. Augustyn miał podobne doświadczenie, jak później ktoś mi powiedział.
To, co mnie utwierdzało w strachu to fakt, że przecież święci cierpieli, często bardzo dotkliwie. Nie ma świętości bez trudnego bólu, bez Krzyża. Niestety. Nie taki Pan Bóg miał dla nas plan. Nasz wolny wybór złego owocu to sprawił. Musieliśmy opuścić Raj, żeby nie żyć tam na wieczność w grzechu. Bóg robi wszystko, żeby nas tam z powrotem wprowadzić. Stamtąd podobno mamy wystartować dalej, ale nie o tym dziś. Bałam się przeokrutnie. Wyłam do Boga w tym moim strachu w Wielkim Poście 2018r. Niedługo przed Wielkanocą pojawiły się pierwsze symptomy obecnej sytuacji. W głowie MNM wykryto guza, krótko po tym, jak na serio oddałam Bogu ten mój strach.
Kilka miesięcy potem wysłuchałam konferencji o.A.Szustaka o Gedeonie („Garnek strachu”). Do dziś zapamiętałam z niej tylko JEDNĄ RZECZ. Było tam powiedziane coś, co parafrazując brzmiało tak: „Strach, który jest w nas Pan Bóg usuwa poprzez doprowadzenie do sytuacji, która jest maksimum naszego strachu. Wtedy przestajemy się bać”. Bóg nie robi tego oczywiście z okrucieństwa, ale z Miłości. Ludzka logika się przed takim działaniem buntuje. Wolałaby, żeby strach po prostu wyparował. Ja jednak słysząc te słowa otworzyłam szeroko oczy zdumiewając się odpowiedzią Pana Boga na pytanie: „Dlaczego nas to spotkało?”, choć nigdy Mu go nie zadałam. Do głębi zrozumiałam całą sobą te słowa. Ja naprawdę już się nie boję o przyszłość dzieci, naszą, o jutro (a miałam z tym problem). Owszem pokusy nadal przychodzą, ale jeśli nawet się im poddam, to szybciej wstaję. Nie boję się, choć jestem w najczarniejszej z dziur. Strach pokonany. Ten jeden z licznych moich grobów jest pusty. Jezus to zrobił!
Pan Bóg to zrobił, bo pozwalam (choć nadal jest to dla mnie duchową walką) Mu wypełniać Jego Wolę w moim życiu. Wystarczyło jedno małe, niepewne, ciche: „tak”. W przeciwieństwie do mnie, MNM nie miał z Wolą Bożą problemu. Myślę, że podpisałby się pod zdaniem: „Wola Boża to Miłość Boga wypełniana przez realizację pragnień człowieka, które On sam w nim złożył”. Taka definicja jest także mi bliska. Uczę się tego od MNM. Uczę się nie podejrzewać Boga o okrucieństwo względem nas. Wychodzę ze Starego Testamentu, by przyjąć Dobrą Nowinę!
MNM przyjął Wolę Bożą w pełnym zaufaniu. Kiedy powiedziałam Mu o diagnozie, odpowiedział po prostu: „Modliłem się o Wolę Bożą dla nas”. Trudno było mi się wtedy z niej cieszyć. Teraz mogę powiedzieć, że służąc MNM i Chłopcom oraz doświadczając Bożej i ludzkiej Miłości jestem bardziej szczęśliwa (sic!) niż kiedykolwiek. Dziś, z Krzyżem. Mam przeczucie, że to dopiero przedsmak szczęścia, do którego Bóg chce mnie doprowadzić. Uwielbienie było drogą, którą MNM szedł już od jakiegoś czasu. Wtedy wbiegł na nią i wracał, kiedy tylko z niej zbaczał. Uczę się tego od niego, bo wiem, że to dobry kierunek. Stawiam pierwsze chwiejne kroki na ścieżce WOLA BOŻA? UWIELBIAM!
Podsumowaniem niech będzie sms, który właśnie dziś „przypadkowo” (bo część tekstu powstała już jakiś czas temu) dostałam:
„Uwielbienie polega na akceptacji teraźniejszości- jako cząstki kochającej Bożej woli względem nas” (Merlin R.Carothers, Moc uwielbienia)
Amen.
Obraz StockSnap z Pixabay
Jeśli dokonamy dobrego rozpoznania i dobrze to zorganizujemy, to możemy wiele osiągnąć bez cierpienia i z umiarkowanym wysiłkiem. Jeśli ktoś twierdzi, że „musi być cierpienie”, to znaczy, że nie jest dobrze zorganizowany.
Jeśli wierzysz, że Bóg podsuwa ci pomysły na jakieś działania, to OK, ale to Ty sama powinnaś je sobie tak zorganizować, by nie łączyło się to z cierpieniem.
Pozdrawiam.
Pisząc „cierpienie” miałam na myśli Krzyż (może to lepsze słowo)- bez którego nie ma drogi wiary i ostatecznie zbawienia. Tak myślę.
Myślę, że to, co piszesz o doświadczeniu strachu przed cierpieniem, dotyka wielu z nas. Dziękuję za świadectwo. Nikt za mnie nie przerobi tego „tematu” w swoim sercu, ale takie dzielenie jak Twoje inspiruje i dodaje otuchy, Dziękuję.
I ja dziękuję za dodanie otuchy!