Popołudnie. Umiarkowanie ciepło. W sam raz na spędzenie czasu na świeżym, o ile takowe występuje w miejskiej przestrzeni, powietrzu. Plac zabaw bez szału z mojego punktu widzenia. Zjeżdżalnia, huśtawki i piaskownica. Chłopcom wyraźnie się jednak podobało. Skorzystaliśmy z krótkiej wizyty na nowym (dla nas) placu zabaw przy okazji załatwiania spraw na drugim końcu miasta. Było tam mało atrakcji, za to stosunkowo dużo ławek. Ławek, na które przysiadywały starsze panie, wyglądający na bezdomnego mężczyzna z telefonem i słuchawkami na uszach, czasami, na krótko najczęściej, rodzice dzieci bawiących się na placu i pewna Pani. Pani, która zainspirowała mnie do przemyśleń.
Są takie rzeczy, które wyzwalają we mnie natychmiastowy przypływ emocji. Objawia się on podwyższonym ciśnieniem, zaciśniętymi wargami i chęcią powiedzenia kilku brzydkich słów. Jedną z takich iskier, która zapala we mnie złość i irytację jest palenie w miejscach publicznych, a jeszcze bardziej w pobliżu lub nawet na placu zabaw. Tak było właśnie dziś. Pani siedziała na skrajnej ławce. Paliła. Czekałam rzucając od czasu do czasu „to” spojrzenie (niezbyt chrześcijańskie), aż owa Pani skończy. Nie czułam smrodu. Palenie nie kończyło się jednak, a zapach w końcu do nas dotarł. Nie pierwszy raz uczestniczę w takiej sytuacji. Nie chciałam zwracać uwagi krzykiem, który byłby skutkiem poddania się emocjom, a nie byłam pewna czy będę potrafiła inaczej. Miałam nadzieję, że któryś z kolei papieros będzie w końcu tym ostatnim. Moja cierpliwość nie doczekała się tego. Nie chciałam, żeby Chłopcy wdychali to świństwo i ja sama też nie znoszę tego zapachu. Pamiętam z dzieciństwa jak wychylałam się przez okno w swoim pokoju, żeby nie wdychać dymu papierosowego z drugiego pokoju. Pewnie dlatego dziś mam na to takie wyczulenie.
Zastanawiałam się co powinnam zrobić, żeby okazać Miłość równocześnie tej Pani, moim Chłopcom, innym Dzieciom tam się znajdującym i mi samej. Nad odpowiedzią myślę do tej pory i do końca jej nie znajduję. Mam pewne refleksje, którymi się podzielę, ale jak sądzę ten tekst będzie raczej otwartym pytaniem. Dla mnie i dla Ciebie, o ile zapragniesz się z nim zmierzyć. Jeśli będziesz, Drogi Czytelniku, uważał, że doszedłeś do jakichś Bożych wniosków, to będę wdzięczna, gdybyś zechciał się z nimi ze mną i innymi podzielić.
Ostatecznie do palącej Pani podeszłam i panując jednak na emocjami, na tyle, na ile umiałam, poprosiłam grzecznie, jak mi się wydaje, o niepalenie w tym miejscu. Dostałam „to” spojrzenie, Pani wstała i bez słów trzymając telefon przy uchu przeniosła się dalej od nas, ale nadal tuż przy placu zabaw. Nie czułam już zapachu, więc nie interweniowałam. Za niedługi czas palenie skończyło się, a Pani siedząc na ławce płakała. Naturalnie zrobiło się mi jej żal. Nie sądzę, żeby powodem była moja prośba, ale być może zwrócenie jej uwagi było dodatkowym bodźcem w problemie, z którym najwyraźniej się zmagała. Aktem strzelistym zaniosłam ją Bogu.
Zaczęłam dalej rozważać jak powinnam się zachować w sytuacji palenia w miejscu publicznym. Co zrobiłby Jezus? Na pewno nie powiedziałby tego, co jest łatwiejsze (por. Mt 9, 5). Jak by się zachował? Być może uzdrowiłby jej ciało z nałogu, a duszę uwolnił od grzechu/zranienia/słabości, z czegokolwiek, co spowodowało ten nałóg jak w dzisiejszej Ewangelii (Mt 9, 1-8)? Dalej przyszły myśli o tym jak łatwo mi jest oceniać innych, skupiać się na tym, co mi się należy. Zastanawiałam się też co jest moim nałogiem. Pojawiały się różne propozycje, z których na część odpowiedziałam sobie tak, ale pozostawię to dla siebie. W potoku myśli pojawiło się: patrzenie kilka(set) razy w ciągu dnia na ekran telefonu, jedzenie słodyczy pod wpływem nerwów, złorzeczenie kierowcom zajeżdżającym drogę, krzyczenie na dzieci, kiedy to i to zrobią lub powiedzą, i inne… Coś, co uruchamiane jest automatycznie pod wpływem iskry. Denerwuję się zachowaniem Pani, która egoistycznie zapala papierosa trując mnie i nie szanując, a już mniej na siebie samą, która ulegającym nałogowym nawykom sama okazuje się egoistką. Pomijam tu kwestię wolnego wyboru, który pod wpływem nałogu jest ograniczony czasami do minimum. Dlatego zanim nałóg się rozkręci można nad nim zapanować będąc świadomym swoich wskazówek uruchamiających nagrodę, którą ten nałóg przynosi.*
Przyszła mi też do głowa idea błogosławieństwa**. Mam w sobie przekonanie, że słowo ma moc i pragnienie, żeby mówić tylko to, co przynosi DOBRO. Mówić tak o innych, o sobie, o sytuacjach, wydarzeniach, ideach. Nie zawsze znaczy to, żeby mówić miło. Ale zawsze z Miłością. Każdorazowo jednak trzeba rozważyć czym ta Miłość jest. Nie jest to łatwe.
Do dzisiejszej placozabawowej sytuacji, a konkretnie do życia spotkanej Pani postanowiłam wprowadzić błogosławieństwo, które wypowiedziałam po cichu. Czy to coś w niej zmieni? Nie wiem. To już jest sprawa między nią a Bogiem. Wypowiadane błogosławieństwo, zamiast hejtu, o którym pisałam ostatnio (tu) na pewno zmienia mnie. Ciągle jednak zastanawiam się czy to było TYLKO czy AŻ, które mogłam zrobić…
* Więcej: o.A.Szustak „Zamknij oczy” (audiobook)
** Więcej: M.Zieliński „77/ moc przebaczenia” (audiobook)
Obraz Peggy Choucair z Pixabay
Jeśli ta pani siedziała na drugim końcu placu (tak zrozumiałem), a nie odymiała Pani bezpośrednio, to należało ją zignorować. Nie można czepiać się wszystkich o każdą bzdurę. Sam nie pale i nigdy nie paliłem, ale jeśli ktoś robi to więcej, niż 5m ode mnie na świeżym, powietrzu, to go ignoruję, a jak jest bliżej, to sam zmieniam miejsce „na nawietrzną”.
Pozdrawiam.
Pani siedziała z brzegu, być może myśląc, że nie przeszkadza. Jak pisałam zapach doszedł do nas, czyli do piaskownicy, w której siedziały dzieci. Nie chodziło mi o czepianie dla czepiania.
Fajne. A wnioski najważniejsze. Wprowadzić błogosławieństwo w miejsce trawiących mnie nerwowości i zaciśniętych zębów. „Zadać w sobie śmierć wrogości”, ot co. Łatwo się mówi
Mam podobne dylematy i podobnie – staram się je rozwiązywać, zwracając uwagę „z miłością”. W moim przypadku dużo łatwiej przychodzi mi jednak zwrócenie uwagi bez emocji, a z uśmiechem i z serdecznością tej potencjalnej „Pani” na placu zabaw, a dużo trudniej członkom najbliższej rodziny (np. mojemu tacie). No bo jak? Zabronić dziadkowi spotykania się z wnukami? A co w sytuacji, gdy dziadek bez papierosa się nie rusza? (aktualnie udało nam się dojść do kompromisu, że gdy dzieci bawią się przy dziadku na świeżym powietrzu, to dziadek zamienia papieros zwykły na elektroniczny; w domu nie zgadzamy się na palenie. Pozostaje jednak kwestia przykładu – jak wytłumaczyć dziecku, że palenie jest złe, jeżeli nie będę dziadkowi stale zwracać uwagi, że to, co robi, szkodzi jego zdrowiu i naszemu?
Mario
Sam nie palę i mam duży problem ze zwróceniem uwagi palącym w miejscach publicznych. W ubiegłym tygodniu z racji upału wybrałem się dziećmi nad wodę po pracy. Blisko naszego miejsca zamieszkania jest kąpielisko z plażą. Mimo, że są wyznaczone miejsca dla palących tylko nieliczni z nich korzystają. Opodal nas siedział pan z piwkiem i raczył się papieroskiem, jeden za drugim, niemal ciągiem. Wyszliśmy akurat z wody, by się trochę zagrzać. Pomimo tego że mi to przeszkadza, bardziej skupiłem się na dzieciach i próbowałem je przesadzić – jakby powiedział komentujący Ppp – szukając miejsca „na nawietrzną”. Smród tytoniu i tak nas okalał, więc w końcu nie wytrzymałem i powiedziałem panu, że miejsce dla palących jest w innym miejscu i wskazałem na nie palcem, z drugiej pokazując na dzieci. Pan zareagował wyciągniętą dłonią z żarzącym papierosem i zapytaniem w tylu: chcesz? (..się poczęstować?!) Nie zrozumiałem dobrze ale sugestia niewerbalna była bardzo wyraźna. Poziom mojej irytacji wzrósł jeszcze bardziej, kiedy nic sobie z tego nie robiąc spokojnie kontynuował dymka za dymkiem. Ku mojemu zdziwieniu jednak potem już tego nie zrobił (nie zapalił)
Smutne jest to, że zwracając uwagę w takich sytuacjach, zawsze staram się to robić możliwie jak najtaktowniej i zwykle łamiącym głosem – a czuję się jakbym sam miał coś na sumieniu – a przecież jeśli ktoś się truje, to dlaczego ma podtruwać innych i zwykle reakcja jest agresywna lub co najmniej obojętna..