Ot, prosty dzień. Sobota. Zwyczajny prawie jak każdy. Prawie, bo Pierworodny bez przedszkola. Prawie, bo każdy dzień jest najzwyczajniej niezwyczajny. Staje się taki, kiedy korzystam z uważności. Staram się ją ostatnio intensywnie wykorzystywać. Dostrzegam w niej potencjał do zamiany dnia powszedniego na ekstraordynaryjny.
Dzień dla mnie i Ostatniorodnego rozpoczął się stosunkowo wcześnie w porównaniu do statystyk ostatniego czasu. Miałam wybór. Mogłam błogi czas snu przedłużyć, ale złość nie wytrzymała buntując się przeciw cycoholizmowi. Skończyło się na nerwowym wstawaniu, noszeniu, próbach negocjacji, uspokajaniu (Ostatniorodnego i siebie), ponownym noszeniu, przytulaniu i marzeniu, nierealnym co najmniej do wieczora, o pójściu spać. Teraz, zamiast zrealizować marzenie o Morfeuszu piszę posta, ale to na szczęście też marzenie, które było we mnie od dawna.
Po jakimś czasie obudził się Pierworodny i podjęliśmy próbę założenia nowych, grubaśnych okularów. Dla wyjaśnienia: syn urodził się z zaćmą wrodzoną, jest po operacjach usunięcia soczewek z oczu, nosi soczewki zakładane rano i ściągane wieczorem, a od jakiegoś czasu zmagamy się z różnymi wydzielinami w oczach, które nie chcą zareagować na żadne lekarstwa. Utrudnia to noszenie soczewek i czyni dzień w wielu momentach nerwowym, ale na szczęście ostatnimi dniami jest nieco lepiej. Awaryjnie zrobiliśmy jednak okulary, które okazały się denkami. Grubość szkła teoretycznie mogłaby być zdecydowanie mniejsza, ale nie udało się znaleźć firmy, która okulary o mocach +17,00 takie by zrobiła. Po założeniu okularów miałam dwa, w zasadzie trzy fale uczuć. Po pierwsze serce mi się łamało, kiedy zobaczyłam Pierworodnego w tych szkłach. Potęgowały to Jego słowa opisujące co i jak widzi: tęcza (niby pozytywna, ale nie tu), fale, załamania. Kiedy nosi soczewki, osoba postronna, nawet nie wie ani po wyglądzie, ani po Jego zachowaniu (na szczęście!), że jest jakiś problem ze wzrokiem, a i ja zapominam. Te okulary pozbawiają wszelkich złudzeń. Dlatego tak się cieszę, że soczewki jednak udawało się zakładać prawie od początku Jego życia. Ostatecznie ani ja, ani Babcia nie potrafiłyśmy się powstrzymać od śmiechu, nie pozwalając Pierworodnemu oczywiście odczuć z jakiego powodu nam tak wesoło. Skojarzenia z Kryspinem z Paranienormalnych były nie do stłumienia. To trzeba zobaczyć! 🙂
Z założonymi jednak soczewkami, zaopatrzeni w wodę (której nam później zabrakło, ale dobrzy ludzie nas poratowali), w naleśniki z dnia poprzedniego i inne przekąski, wózek, rower, środki na kleszcze i komary wpakowałam Chłopców do auta i pojechaliśmy do parku w poszukiwaniu nieznanego placu zabaw. Zmiana miejsca spacerowania dobrze nam robi, więc zebrałam wszystkie swoje siły i ruszyliśmy. Był piasek, zjeżdżalnie, kamienie i zakąski. Było dobrze. Normalnie. Do czasu, aż ruszyliśmy w wózkowo-rowerowy spacer. Od niedawna Pierworodny jeździ na rowerze z pedałami i pierwszy raz się „to” w końcu zdarzyć musiało. Obdarty łokieć popsuł nam nieco atmosferę na jakiś czas. Nadal normalnie, choć mniej oczekiwanie. Udało się jednak jakimś cudem opanować emocje, a Ostatniorodny zasnął. W międzyczasie zostaliśmy obdarowani warzywnymi prezentami z działki.
Ostatniorodny spał, Pierworodny spokojnie siedział na ławce i jadł entego naleśnika, a ja słuchałam ciszy. Była naprawdę wyjątkowa. Jakby ktoś zatrzymał świat. Spacerowiczów nie było, ptaki śpiewały, temperaturowo było w sam raz. Słychać było z oddali odgłosy miasta, ale bardzo stłumione. Czułam, że złapałam tę chwilę. Byłam tam najmocniej jak umiałam. Uśmiechałam się, choć pewnie tylko wewnętrznie znając mnie, ale dobre i to 😉 . Nadjechał Wujko-Dziadek i razem z Pierworodnym popedałowali w poszukiwaniu kota, którego Pierworodny bardzo chciał zobaczyć. Kot zobaczony, kompot wypity, brama garażowa wyotwierana i nazamykana. Z wyspanym Ostatniorodnym dołączyliśmy do Pierworodnego i w końcu (niechętnie ze strony Chłopców) wróciliśmy do domu na obiad. Moja super zdrowa zupa krem z białych warzyw nie przekonała do zjedzenia nikogo, oprócz mnie, ale na szczęście Babcia przygotowała się na taką sposobność rosołem. Rzecz jasna okazał się on dużo lepszą opcją do zjedzenia dla niektórych. Ja jednak zostałam wierna swojej kuchni, choć tej cytryny to mogłam dać rzeczywiście mniej 🙂 .
Energia mnie jakimś cudem nie opuściła, choć przypominam, że rano miałam inną wizję dnia. Korzystając z tego faktu zabrałam Pierworodnego na poszukiwania butów, bo noga okazała się być już za małe na te obecne. Próba zakupowa nr 3 okazała się być skuteczna. O matko i córko (a w zasadzie synu) jak dobrze! Poprzednie dwie pary butów musiały się zwrócić. No nie mam serca ani umiejętności w tych zakupach i na myśl o nich kilka razy zastanawiam się czy na pewno tego potrzebujemy. Ma to swoje dobre strony, ale… Bonusowo w promocji „druga para 50% taniej” udało mi się wypatrzeć bez specjalnego szukania, buty na jesień dla Ostatniorodnego. Oby tylko pasowały 😉 . A, no i w związku ze zmianami rowerowymi u Chłopców zaopatrzyliśmy się w nowy kask dla Pierworodnego, który okazał się być również dobry dla Babci, także chyba na długo nam starczy. Takie nabytki lubię najbardziej- z perspektywą nieszybkiego ponownego zakupu.
Powrót i wieczorne rytuały były już nieco nerwowe z racji zmęczenia Pierworodnego, ale sytuacja opanowana- Chłopcy śpią, a ja klikam literki, choć przed ich położeniem myślałam, że Bóg da mi dziś odpocząć i nie napiszę nic. Może stanie się to jednak po biblijnemu siódmego dnia 😉 . Żartuję oczywiście (trochę), bo pisanie okazuje się moją radością. Nieco teraz tłumioną odgłosami weselnymi, które dochodzą zza okna, ale nie straszne mi to. Kilka razy w ciągu lata w starym budynku koło nas słyszymy śpiewaniny gorzko-weselne.
Tymczasem kończę, zabieram się za pobycie trochę z Bogiem i MNM życząc błogosławionej, uważnej NIEDZIELI!
/fot. No nic- pójdzie w świat: skarpetki (a w zasadzie podkolanówki, które Pierworodny ma zwyczaj z nich robić) plus sandały to efekt nieudanych poprzednich zakupów półbutów. Mnie ten widok nieco w oczy kole, ale niech to będzie nauka dystansu do siebie, bo przecież nie zawsze musi być idealnie, prawda? ;-)
Chociaż ten świat zdaje się momentami mocno nas zawodzić, to chwile uważności pozwalają znaleźć szczęście. Mimo wszystko ono jest, właśnie w tych chwilach. Prawda? Życzę Ci wielu takich chwil i sobie również, bo pozwalają „złapać motyla”, a czasem zapamiętać na zawsze promień słońca, który później przywraca radość w pochmurnym dniu 🙂 . bardzo serdecznie Cię pozdrawiam!