… trochę o to chodzi. A właściwie o to, co kryje się za nimi, o to, co powinno się kryć.
„Ostatnio miałam ochotę napisać jakiś komentarz do któregoś wpisu, ale stwierdziłam, że tu nie potrzeba nic komentować i najlepsza jest cisza i milczenie…”.
To część dłuższej wiadomości, którą dziś dostałam. Wzruszyłam się nią, dodała mi otuchy i zainspirowana nią piszę ten wpis. Takich sygnałów o milczeniu, przekonaniu, że komentarz jest zbędny było kilka. Rozumiem je w pełni. Czasami milczenie jest najlepszą odpowiedzią. Twórcze myślenie w swoim wnętrzu. Zadawanie pytań i szukanie odpowiedzi. Milcząca obecność. Ostatecznie jednak te wiadomości do mnie dotarły, więc milczenia tu nie było i jestem za to ogromnie wdzięczna. Inspirację czerpię też z Krucjaty Dobrego Komentarza*, która dała mi pozytywnego kuksańca jakiś czas temu.
Najpierw scenka z dziś. Usiadłam przy stole z ciepłą zupą (udało się! 😉 ) z nadzieją, że zjem ją we względnym spokoju. Po kilku łyżkach na kolana wtarabanił mi się Ostatniorodny. Nie miał konkurencji, bo Starszy Brat był w przedszkolu. Zupy rzecz jasna nie chciał jeść, z czego bym tak na marginesie była bardzo zadowolona, ale po prostu posiedzieć albo raczej powiercić się w mojej bliskości. Przyszła mi do głowy myśl, że mogę tą chwilę albo błogosławić, albo przeklinać (por. Pwt 30, 19), bo naprawdę marzyłam o kilku minutach tylko w swoim sosie. Zawsze mam wybór. Pomyślałam o małżeństwach, które dzieci mieć nie mogą, albo już długo się starają i nic. I o samotnych, którzy marzą o założeniu rodziny, o dzieciach… Dzieci nie przynoszą samych radosnych chwil. Nie ma się co oszukiwać. Ale bez wątpienia są błogosławieństwem, bo dzięki nim moje ziemskie „ja” może powoli umierać na rzecz tego z Tamtego Świata. Nie zawsze jest to śmierć bez bólu. Ale tylko po niej jest prawdziwe życie już bez bólu.
Piszę to po to, żeby opowiedzieć o słowach. Zanim one pojawią się na moich ustach, w głowie rodzi się myśl. Myśl w jakiejś sytuacji (tak jak dziś), po usłyszeniu czegoś, przeczytaniu. Jeżeli wybiorę tą błogosławioną (myśl), to całkiem możliwe, że wydarzy się w moim życiu DOBRO. Realne dobro w postaci większych pokładów cierpliwości, uśmiechu, poczucia bliskości z Bogiem, whatever. To już dużo! Dobro ma jednak taką właściwość, że łatwo go można pomnożyć. Dzieje się to (dla przykładu) wtedy, kiedy komuś, kto z daną sytuacją, przeczytanym tekstem, zasłyszaną treścią ma coś wspólnego. Pojawia się SŁOWO zrodzone z MYŚLI mające MOC powiększyć DOBRO, które się w nas zadziało. Wiem po sobie, że często na tym, co wydarzyło się w moim wnętrzu pozostaję. Od jakiegoś czasu staram się to zmieniać i nie milczeć idąc drogą Krucjaty Dobrego Komentarza*.
Każda wiadomość, którą dostawałam po wysłaniu mejla z informacjami pt. „Wieści z frontu” to był znak, że są przy nas Ludzie. Ludzie, którzy wspierają modlitwą, interesują się, pomagają, dopytują, mobilizują, dodają otuchy. Feedback dodawał mi skrzydeł! Ludzie, którzy dziwią się „mojej” sile. Przez cały ten czas mam jednak przekonanie, że to nie moja siła. Znając się wiem, że załamałabym się już dawno. To siła Boga, której pozwalam się nieść jest we mnie. I w końcu Ludzie, którzy dają sygnały, że to nasze trudne doświadczenie coś w nich zmienia, przybliża do Boga, skłania, żeby zadawać sobie pytania, inspiruje do dobra. To jest sens, który pomaga mi dźwigać! Wyobrażam sobie, że musiałoby być o wiele trudniej, gdybym takich owoców już teraz nie widziała. Wierzę, że są także te, których nie widzę i te, które dopiero będą. One już zaczynają się dziać. „Jakieś cuda już się dzieją tam w Niebie”- powiedziała mi ostatnio Osoba modląca się przy łóżku MNM.
Zdaję sobie sprawę, że to, o czym piszę łatwe nie jest. Podziwiam tych, którzy jednak czytają te teksty chcąc w życiu czegoś więcej niż tylko rozrywka czy łatwe tematy. Szacun dla Was! Czasami zastanawiam się czy to moje dzielenie jest komuś potrzebne. Owszem, coś mnie pociąga, żeby pisać i puszczać to w świat. Pytam się jednak sama siebie czy to coś to mój egoizm (znając ludzką kondycję trudno jest go całkowicie wyeliminować, ale robię, co mogę, a przynajmniej staram się) czy Boży pomysł? Bardzo bym chciała, żeby to była jednak ta druga opcja. Wiecie, często wpisy powstają z różnych myśli w ciągu dnia, które wieczorem układają się w spójną całość. Przynajmniej dla mnie 😉 . Czasami jest tak, że zaczynam pisać mając jakiś początek, a w trakcie pisania dochodzę do wniosków, które mnie samą zaskakują. To nie jest tak, że to, co piszę jest tylko dzieleniem się tym, co uważam za słuszne i jeszcze umiem to zrobić. Te wpisy nawracają przede wszystkim mnie. Zmieniają myślenie, ustawiają do pionu, podnoszą z podłogi. Jeżeli przy tym wszystkim i Ciebie spionizują to naprawdę jestem więcej niż szczęśliwa!
Więc wracając do początkowej refleksji o komentarze, lajki i udostępnienia nie chodzi i chodzi 😉 . Tak ten wirtualny świat działa, że im więcej zainteresowania, tym treść ma szansę dotrzeć do innych. Dobra treść lub zła. Im więcej osób na koncercie, tym piosenkarka jest częściej zapraszana. Im więcej ciepłych słów do osoby hejtowanej, tym mniej ją ten hejt boli (jak się domyślam). Im częściej się ugryzę w język, kiedy syn delikatnie mówiąc nie robi tego, co byłoby dobrze, żeby robił, tym mniej będzie poraniony. I tak dalej…
„A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas […].” (J 1, 14)
Słowo naprawdę ma moc. Może zranić na śmierć, a może zrodzić do życia. Życiodajne słowa są zdecydowanie lepszą opcją.
Niech nasze słowa (także te pisane) rodzą innych dla Nieba!
* https://dobrawnuczka.blog.deon.pl/2019/05/08/krucjata-dobrego-komentarza/
Obraz free stock photos from www.picjumbo.com z Pixabay