Dzień Pański czy mój?
Niedziela. Jadę z Pierworodnym na Eucharystię. Spóźniamy się, bo mega korki, kupka, jeść… Czas Mszy św. spędzamy w ubikacji i na placu zabaw. Czekamy na spotkanie wspólnoty, które ma się odbyć po Mszy św. „Widocznie mam być na innej Mszy św. Ale ja chciałam teraz! Specjalnie nie wyjechaliśmy na ostatnią chwilę. Razem ze wspólnotą chciałam się modlić. Później trzeba zająć się MNM. Babcia musi jeszcze przecież nawiedzić kościół. Jestem zmęczona, a tu trzeba na nowo planować niedzielę…”- toczę nerwową rozmowę, a w zasadzie wytaczam monolog naszpikowany pretensjami do Boga. W moim kobiecym mózgu iskra czarnych myśli zaczyna swobodnie przeskakiwać wśród różnych obszarów życia. Było boleśnie depresyjnie. Samotnie. Na spotkanie wspólnoty poszłam tylko dzięki Pierworodnemu, który na moje słowa o powrocie do domu zareagował rozczarowaniem (delikatnie mówiąc). Zebrałam się w sobie. Otarłam łzy. Przywlokłam swoje ciało. Ciało Pierworodnego pobiegło radośnie.
Wariant numer dwa niedzielnego planu również nie został zrealizowany. Msza św., na którą wybrała się Babcia nie odbywa się w czasie wakacji (czego nie sprawdziłyśmy), więc znowu obsuwa. „Ten korek rano to jednak nie mógł być przypadek!”- pomyślałam. Na trzecią zaplanowaną Eucharystię jechałam ze słowami, które przeczytałam tego dnia rano:
Boże, jeżeli mnie naprawdę kochasz, pragnę tego doświadczyć.*
Pragnienie spotkania z Bogiem. „Skoro tak zamieszałeś, to spotkaj mnie na tej modlitwie. Znajdź sposób, Boże!”- koło myśli dalej się toczyło w mojej głowie.
Znaki Bożej Obecności
Już kilkakrotnie zdarzyło się w czasie tych bardziej trudnych niż zwykle dni, że Bóg przyszedł ze znakiem swojej Obecności. Robi to na dwa sposoby. Albo na niebie pojawia się tęcza, albo dzieje się inna rzecz, którą pozwólcie, że nie będę tu opisywać. Nie jestem zwolennikiem tzw. „znaków z nieba”, które polegają na modlitwie w stylu: „Boże, jeśli ten liść spadnie w przeciągu pięciu minut na ziemię to robię to, a jeśli nie to przyjmę to jako Twoją przeczącą odpowiedź”. Nie. To znaki, które my wymyślamy i przypisujemy Bogu, a nie prawdziwe znaki od Pana Boga dla nas**. Jednak te sygnały, które dostaję w cięższych dniach nie umiem odczytać inaczej, jak jako delikatne przypomnienie Boga: „JESTEM. Nie zapomniałem. Wytrwaj jeszcze! Wichura ustanie. Ziemia przestanie się trząść. Ogień zgaśnie. Będzie szmer łagodnego wiatru. Odpoczniesz. Tam będę (por. 1 Krl 19, 11-12)”. „Jestem? Nie ma Mnie? Będę? Które z tych?”- pytam skołowana. „Nie ma mnie w burzach, bo to nie moja natura, ale jestem przy Tobie cały czas. Wszystko w końcu ustanie, a wtedy dalej będę przy Tobie, a Ty mnie poznasz, zobaczysz, doświadczysz”- daje się słyszeć odpowiedź. Nie wiem czy zdarzy się to jeszcze tu na ziemi, czy już po drugiej stronie. Bóg jest poza czasem. On może jednocześnie mówić: „Byłem, JESTEM, Będę”, co oznacza dla Niego zawsze: „JESTEM!”.
Ten widzialny znak Bożej Obecności tego dnia nie spowodował we mnie powodzi pokoju, rozanielenia, totalnego szczęścia. To jeszcze nie ten moment, kiedy wieje letni wiaterek. Tą wiadomość przyjęłam rozumem i próbuję przerobić sercem. Cieszę się, że doświadczyłam tego tak normalnie. Bez trąb chórów anielskich. Bez spoczynku w Duchu św. Bez totalnej rewolucji. Jeśli będę takiego doświadczenia Boga potrzebować, to On mi to zrobi. Na razie tak jest najlepiej. Lub na razie tyle moje serce jest w stanie przyjąć. On cierpliwie czeka. Z szacunkiem. I jak zawsze z Miłością.
Chciwości dóbr duchowych- pierwszy dzień w grobie [niedziela]
To nie jedyny powód (ten znak) bym była właśnie na TEJ Mszy św. To Słowo Boże w połączeniu z komentarzem ojca wygłaszającego kazanie rozprawiło się z tym, co trapiło moje serce. Że istnieje chciwość pieniądza, jasna sprawa. Odkryciem dla mnie była jednak chciwość dóbr duchowych***. To właśnie to próbowało mnie zdusić tego dnia. Zaskoczeniem dla mnie było też to, jak moje serce takie niezbyt przyjemne słowa o kondycji mojego ducha przyjęło. Nie odebrałam ich jako zdemaskowanie mojej słabości tylko po to, by mnie oskarżyć, ale jako prawdziwą Bożą troskę o moje szczęście. On po prostu chciał pokonać mojego wroga. Chciał mnie uwolnić.
Chciwość pożądliwie oczekująca od innych. To przyczyna. Czym skutkuje prędzej czy później? Rozczarowaniem. Niezaspokojeniem. Rozżaleniem z powodu niespełnionych ludzkich obietnic. Goryczą. Poczuciem opuszczenia. Osamotnieniem… Możesz wstawić tu co chcesz. Samo badziewie jak widzisz. W jednej chwili odwróciłam się od tego i zaczęłam wracać do Jezusa. Jaka cienka granica jest między oczekiwaniem chleba powszedniego a ufną prośbą o niego…
Śmierć chciwości! Życie w bliskości z Bogiem to jedyne słuszne zajęcie, za które warto się zabrać. Tak myślę. Cała reszta będzie, bo On nie umie nie dawać. Najpierw jednak On, potem wszystko inne****. To właściwa kolejność. Powrót do Taty się rozpoczął.
Szemranie- drugi dzień w grobie [poniedziałek]
Izraelici również zaczęli płakać, mówiąc: «Któż nam da mięsa, abyśmy jedli? Wspominamy ryby, któreśmy darmo jedli w Egipcie, ogórki, melony, pory, cebulę i czosnek. Tymczasem tu giniemy, pozbawieni tego wszystkiego. Oczy nasze nie widzą nic poza manną» (Lb 11, 4b-6)- czytaliśmy wczoraj.
Jest manna i ogórki, które wczoraj dosłownie dostaliśmy. Tyle w ciągu tego przeszło roku dostajemy, a jednak zły znajduje furtkę, by wejść z szemrzącym rozczarowaniem. To nie jest przytyk do kogokolwiek, a jedynie obnażenie się ze swoją słabością, by sobie i być może Tobie powiedzieć, że nie tędy droga, że codzienność nadal jest cudowna. Wdzięczność. Czasami o nią tak trudno, choć tak wiele mam i każdego dnia dostaję. Za darmo.
Śmierć szemraniu zadał wczoraj przeczytany franciszkański komentarz:
W dzisiejszych czytaniach jedni już nie mogą patrzeć na chleb, inni czekają na niego jak na cud. Fakt, że możesz stracić smak codziennego życia nie oznacza, że ono nie jest cudem, że nie jest cudowne. Eucharystia pokazuje jak odzyskać smak codzienności: zostawić Bogu, żeby wziął z miłością, pobłogosławił, połamał jak Mu się podoba i dał ci uzdrowione, uwolnione i pomnożone życie z powrotem.*****
Randka z Bogiem- trzeci dzień w (już pustym) grobie [wtorek]
Kiedy jechałam na dzisiejszą Eucharystię, pojawiły się we mnie uczucia podobne do tych z czasów randkowania. Zdziwiłam się w pierwszym odruchu. Potem pomyślałam, że Eucharystia tym właśnie jest. Jest spotkaniem z Ukochanym! A przynajmniej powinna być. Dla mnie to jeszcze lekcja do odrobienia.
Komunia. Adoracja. Burger z „tej” sieciówki zjedzony przy „tym” parku, dokładnie (prawie) jak na ostatniej wyjściowej randce z MNM. A na końcu powrót do domu i dokończenie listu do Niego. Tego listu, który właśnie czytasz. Ufam, że chciał, abyś i Ty go przeczytał. Ot, takie proste spotkanie z Bogiem.
Dzisiejsze Święto Przemienienia Pańskiego zakończyło pewien proces uzdrawiania. Jeden z wielu, które za mną i zapewne przede mną. Chciwość przemieniona w szukanie relacji z Bogiem, potem szemranie przemienione we wdzięczność, a ostatecznie przemienione życie w pragnieniu jaśnienia Jego Obecnością******.
Potykając się. Powstając. Wracam do Domu!
Inspiracja:
* M. Zaremba, „Boży Skalpel”, s. 101
** ks. M. Dziewiecki, „Nie ma sytuacji bez wyjścia” (audiobook)- chyba to tam usłyszałam 😉
*** o. Marcin Dyjak OP, Kazanie na Mszy św.
**** o. A.Szustak OP, CNN [#138] Dla głupków
***** https://3zdania.pl/2019/08/05/chlebek-sie-znudzil/
****** o. A.Szustak OP, Jaśniejąca twarz lub krótsza wersja Wstawaki [#287] Opalaj się!
Obraz Dimitris Vetsikas z Pixabay
Piękne i głębokie
Dużo wrażliwości trzeba, żeby odczytywać te wszystkie poruszenia serca. Wielu kamienieje, gdy życie za bardzo boli. Jest w Tobie tyle determinacji, by trwać przy Bogu. I nawet jak czasem szukasz Go jakby po omacku, to jednak spotyka się Twoja tęsknota z Jego i Wasze Spotkanie zawsze coś przemienia. Dzieki Kasiu, też tak chcę…