Taka wyprawa do łatwych nie należy. Wszędzie piasek, nieustanne pragnienie wody, zmęczenie, monotonny widok po horyzont… Każda ekstremalna wyprawa jest… ekstremalna. Bywają momenty oddechu czy pięknego widoku, ale zdecydowana większość to trud, pokonywanie siebie, forsowanie swoich granic, łamanie przyzwyczajeń, upadanie i powstawanie. A jednak są ludzie, którzy dobrowolnie idą na pustynię, wchodzą na najwyższe szczyty czy nurkują w głębinach. Dlaczego? A pewnie zasadniej ostatecznie byłoby zapytać po co? Mogę się jedynie domyślać, bo na pustyni tej prawdziwej nigdy nie byłam. Niewyobrażalna siła ducha, ponadprzeciętna wytrwałość, niezwykła odwaga. To i zapewne wiele innych to pamiątki z ekstremalnych wakacji, które człowiek może przywieźć i zaaplikować w swoim codziennym życiu.
Zakupy, zakupy, zakupy…
Pierworodny odpoczywa od przedszkola z racji czasu urlopowego tegoż. Razem z Ostatniorodnym, pod opieką niestrudzonej Cioci, wybrali się na wyprawę spacerową do lasu. Jedna Ciocia, dwóch Łobuzów, wózek, rower, woda i solidne wyposażenie prowiantowe. Taka ekipa. Jak się okazało czekała na nich (Chłopców) tam niespodzianka: poszukiwanie skarbu (takie mamy fajne Ciocie!). Pierworodny domyślam się, że temat podjął z entuzjazmem. Kierował się kolejnymi wskazówkami i prawdziwy skarb w postaci prawdziwych złotych monet z wygrawerowanymi obrazkami został znaleziony. Jak stwierdził Pierworodny: „dwie takie same monety z takimi samymi obrazkami, żebyśmy się nie kłócili”. Bingo Ciociu! 🙂
Ja w tym czasie oddawałam się szałowi zakupowemu. Jak wiecie, nie należy to w moim świecie do zajęć z kategorii tych ulubionych. Najpierw kierunek sklep rowerowy. Jakiś czas temu zakomunikowałam wśród Znajomych o chęci zaopatrzenia się w rower. Jak to zwykle u nas ostatnimi czasy bywa, znalazł się Ktoś, kto mi doradził w tym temacie. Wybór roweru wśród tych tysięcy dostępnych dla mnie łatwym nie był. Znam takich co to kupują mieszkanie to pierwsze, które zobaczyli. I super! Ja to z tych, co to nie potrafią pójść do sklepu i po prostu kupić, więc jestem dozgonnie wdzięczna za konsultacje. Pierworodny wykazuje pasję jazdy dwukołowcem, więc czego się nie robi z miłości 😉 . Niektórzy kochają szczekające i machające ogonem włochato-różowe zabawki, a raczej ich małych właścicieli. Ja jednak wolę swoją dolę. Róż nam (raczej) nie grozi 😉 . Kupiłam więc swój trzeci w życiu rower! Pierwszy komunijny, drugi licealno-studyjny i ten, który właśnie stoi w naszej piwnicy. Taka krótka historia moich dwukołowych ruchomości. Zapalonym rowerzystą nigdy nie byłam, ale nie mogłam się powstrzymać, by podczas przeprowadzania nowego roweru z bagażnika auta do piwnicy, nie wstąpić do „naszego” lasu. Zrobiłam małą pętlę. Błoga chwila z zielenią, słońcem i ciszą!
W międzyczasie, w drodze powrotnej ze sklepu rowerowego, zrobiły się jeszcze większe zakupy spożywczo-różne, więc auto pękało w szwach od ilości załadunku: rower, dwa foteliki samochodowe, fotelik na rower, kilka reklamówek. Auto wypakowane, foteliki poustawiane na miejscach, siedzenie z powrotem rozłożone, Chłopcy jeszcze spacerowali. W ciszy, bez uwieszonych małych rączek u nogawki i zawodzących dźwięków, podałam MNM zupę (no prawie, bo pod koniec musiałam już ich przejąć od Cioci) ciesząc się z rowerowego zakupu.
Nowa pustynna, choć leśna ścieżka
I choć Chłopcy byli na dłuuuuuugim spacerze, a Pierworodny dzielnie pedałował wykręcając kolejne (kilo)metry na swoich dwóch kółkach, nie opanowałam się, by z nowego nabytku nie zrobić użytku. By z nowego nabytku nie zrobić użytku- ależ mi się to melodyjnie ułożyło jakby przygrywając teraz do tamtej chwili, bo niemal tanecznym krokiem pobiegłam wyciągać nasze rowery. Jeden duży (no względnie, bo ja to z tych chuderlawo-chuchrawych), drugi mały (za mały, ale czekamy na większy). I fotelik rowerowy, który jeszcze nie tak dawno używał MNM, by z Pierworodnym zwiedzać świat na dwóch kółkach… To MNM powinien wieźć teraz Ostatniorodnego. To On powinien włożyć swój kask zamiast mnie. Nie przypuszczałam, że stanie się On moim, kiedy mówiłam: „Skoro oba kaski na Ciebie pasują, weź ten mniejszy, bo w razie czego będę mogła ja też go użyć”. Użyłam Jego fotelika, Jego kasku i zabrałam Chłopców na przejażdżkę po „naszym” lesie.
Częściowo była to trasa porannego spaceru Chłopców i Pierworodny opowiadał mi o swoich poszukiwaniach skarbu. Zaprowadził nas też na dróżkę, na której jeszcze nigdy nie byłam, po drugiej stronie rzeki. Jakaż tam była cisza, bluszcze na drzewach, woda tuż przy nas. No i pełno komarów (niestety). Nie zniszczyło nam to jednak wspólnego czasu, ani to, że przystanków po drodze było niemało. Ostatniorodny niecierpliwił się zbyt długimi momentami niebujania, co oznajmiał dobitnym: „brum brum”.
Jest czas pustyni. Będzie czas obiecany.
Jak pisałam, na prawdziwej piaszczystej pustyni nie byłam. Jestem jednak na pustyni życiowej. Było ich już trochę, ale ta zdecydowanie należy do tych z bardziej ekstremalnymi warunkami do przeżycia. A jednak nigdy, na żadnym „lżejszym” pustkowiu, nie miałam się lepiej. Są oczywiście chwile, momenty, przedłużające się dni, że po prostu boli. Jest bam. Jednak za każdym razem dźwiga mnie do góry Łaska, bym mogła doświadczyć także widoków boo wśród pustynnej monotonii, takich jak dziś. Zwykłych. Prostych. Dla mnie nadzwyczajnych biorąc pod uwagę okoliczności. Chłopcy nieprawdopodobnie motywują mnie (choć czasem no mogliby choć odrobinę odpuścić 😉 ), by zsiadać z kanapy, o której wspominał papież Franciszek, i zrzucać przysłowiowy koc. By jednak iść, a nawet jechać do przodu.
Tak więc jadę bam-boo-sowym rowerem przez pustynny czas, bo Pan Bóg daje mi go, żeby mówić do mojego serca (por. Oz 2, 16b), jak dziś czytamy. Ale pustynna udręka nie będzie trwała wiecznie. Kiedyś się skończy*.
Końcem jest Ziemia Obiecana. Tam jadę!
* https://3zdania.pl/2019/08/09/po-co-pan-bog-stworzyl-pustynie/
Macham w kierunku twojej pustyni. Jesteś dzielną kobietą. Pewnie się często tak nie czujesz, ale jesteś.
Dziękuję! Odmachuję 🙂