Przejdź do treści

Goło i wesoło, czyli słów kilka o (moim) minimalizmie

W końcu jest! Pierwszy wpis z kategorii Z życia minimalistki.

W ostatnim wpisie wspomniałam, że przygotowania do wyjazdu były męczące fizycznie. Zakupy, zorganizowanie opieki dla MNM, pakowanie. Niby niewiele, ale wymagały ode mnie pewnego wysiłku.

Minimalizm

I w końcu nadszedł czas, żeby napisać coś o minimalizmie, który jest mi od jakiegoś czasu bliski. Tak naprawdę kilka lat temu odkryłam, że to my style już od dawna. Nie dawałam sobie do niego prawa, bo inni mi go nie dawali. Szara kurtka? Nuuuuda. Weź kolorową. Oczywiście minimalista nie musi nosić tylko szarych ubrań, malować ścian na biało i mieszkać w małym mieszkaniu. Ktoś kiedyś zapytał mnie czy myślałam o tym, czy minimalizm jest dobry także dla moich Chłopców. „Jest On dobry dla Ciebie, odnajdujesz się, ale czy dla nich też?”- mniej więcej tak brzmiało pytanie. Jeśli postrzegać minimalizm jako posiadanie dwóch par skarpetek i mieszkanie na małej przestrzeni to rzeczywiście nie jest on dla każdego.

Ja, minimalizm definiuję inaczej. Zmiana myślenia w tym temacie rozpoczęła się od usłyszenia wywiadu z Katarzyną Kędzierską prowadzącą blog simplicite.pl. Czytając wpisy z blogu i książkę Jej autorstwa poczułam, jakbym znalazła siebie. Minimalizm to najogólniej mówiąc „Sztuka Prostego Życia”. I ja się pod tą definicją podpisuję całą sobą. Minimalizm nie musi być czarno-biały. Może być kolorowy. Ważne, by „kolory”, które wybieramy, decyzje, które podejmujemy, rzeczy, które posiadamy pomagały nam żyć prościej. Odkrywam, że im prościej, tym bliżej Boga, bo:

Bóg to specjalista od prostoty, a szatan od zawiłości (o. Joachim Badeni) *

Dlatego uważam, że minimalizm jest dla każdego. Czym On dla Ciebie jest, możesz, jeśli tylko zechcesz, odkryć sam. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś podzielić swoim doświadczeniem minimalizmu, który traktuję jako drogę do Boga. Nie jestem specjalistką od minimalizmu. Jestem w drodze.

Przygotowania do wyjazdu

Nie cierpię zakupów, jak by to powiedział jeden ze smerfów. Nie chcę być maruderką, ale do zakupów nie mam zdolności ani serca, a może mam zbyt duże wymagania prostoty, którą trudno w sklepach znaleźć (?). Przecież powszechnie wiadomo, że kobiety relaksują się na zakupach. Wyjątki są potrzebne jednak, by potwierdzić regułę- pocieszam się 😉 .

Tak się złożyło, że stan moich butów okazał się fatalny. Sandały nie były pierwszej świeżości, podobnie jak buty sportowe, które po kilkunastu latach akurat przed wyjazdem się rozkleiły. A że zabieraliśmy rower, potrzebowałam takich. Szukanie (najczęściej późnym wieczorem, który wolałabym przeznaczyć na coś innego), oglądanie (w Internecie, bo bliżej mi do takich zakupów niż szwendanie się po sklepach), odsyłanie, zamawianie innych. Szukanie butów adidasowatych, spodni dresowych (bo stare okazały się przykrótkie), żeby nie miały drapiących kieszeni, zbyt grubych szwów (mamy problem z nadwrażliwością), nie wspominając o szerokości w pasie (z tym akurat poradziły sobie gumki, które Babcia wstawiła do każdej sztuki) dla Pierworodnego.

Także stelaż pod fotelik okazał się za mały na moją damską ramę rowerową. Po zapewnieniach sprzedawcy internetowego, że „ten” będzie pasował, jest jeszcze gorzej niż stelaż oryginalny. Odsyłanie. Szukanie innego jeszcze na mnie czeka, bo ostatecznie pojechaliśmy ze starym, który na wybojach ocierał o koło. Niby codzienność, ot, zakupy, które każdy zna. Czynność powszechna, której po prostu nie lubię. Jedni nie znoszą mycia garów (niech żyją zmywarki!), inni prasowania (wstyd się przyznać, ale prasowanie uprawiam niezwykle rzadko i okazuje się, że można z tym żyć- to bardziej z braku czasu (albo wybierania rzeczy dla mnie ważniejszych) niż niechęci 😉 ).

W przygotowaniach brało też udział ogarnianie roweru, bo ja to z tych, którzy od pompowania kół zawsze kogoś miał. Ustawianie hamulców, smarowanie łańcucha, zmiana dętki. Trzeba się rozwinąć w tym temacie 🙂 . Dobrze, że od auta „mam człowieka”, za co jestem dozgonnie wdzięczna.

Trzeba też było ustalić grafik dyżurów przy MNM. Tym razem w domu zostawała moja Mama, która była z nami od dawna (przeprowadzając się z drugiej części Polski), więc nie trzeba było, jak w przypadku poprzednich wyjazdów, przygotowywać całego menu i dawać szczegółowych instrukcji co, gdzie i kiedy. Mimo wszystko musiałam pomyśleć o kilku rzeczach.

Potem pakowanie, które odbywało się późną nocą przed wyjazdem, choć chciałam to zrobić szybciej. Jadąc z dzieckiem trudno spakować mało. Można jednak spakować się minimalistycznie, czyli wziąć to, co jest niezbędne i w zupełności wystarczające.

Nie żalę się, nie narzekam. Po prostu piszę jak jest, a raczej jak było. Pozornie łatwe sprawy, normalne przed wyjazdem, wyssały ze mnie trochę energii. Kierowałam się jednak, a raczej starałam się kierować, minimalizmem, czyli nieustannie pytałam się czego tak naprawdę potrzebuję. Pomagało mi to i pomaga w codziennych wyborach, choć jest to dla mnie jeszcze duże pole do pracy nad sobą, bo nie zawsze podejmuję najlepsze decyzje.

Mieć czy być?

Pisząc ten tekst otrzymałam mejla z cytatem:

Każdemu, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. (Mt 25, 29a)

Tekst o minimalizmie, a tu słowa o nadmiarze 🙂 . Uśmiechnęłam się, myśląc, że to nie przypadek, a wskazówka z Nieba. Nadmiar od Boga? Zawsze tak! Nawet, jeśli są to „rzeczy z tego świata”. Nadmiar rzeczy materialnych, zasobów w portfelu, obowiązków, relacji (sic!), które gromadzimy sami, a nie przyjmujemy w darze od Boga? Już niekoniecznie.

Nawet wtedy, gdy ktoś ma obfitość, jego życie nie zależy od tego, co posiada (Łk 12, 15)

Idealnym podsumowaniem tego jak żyć w obfitości, a jednocześnie z prostotą minimalizmu wydaje mi się zdanie Jana Pawła II:

Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, lecz przez to, kim jest; nie przez to, co ma, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.

Taki zlepek różnych myśli, których cechą wspólną jest budowanie relacji. Jest stawianie bardziej na być (w Bogu) i dawać niż mieć.

Gołe szczęście

Przypominają mi o tym co wieczór Chłopcy, którzy po kąpieli uwielbiają ganiać na golasa. Trochę się denerwuję, że nie chcą ubierać się w piżamy, ale kiedy mam więcej cierpliwości cieszę się razem z nimi ich radością. Wygłupiamy się, przerzucamy na łóżku.

Nie mają wtedy nic (z rzeczy materialnych): ani ubrania, ani zabawek, a patrząc szerzej ani domu (na własność), ani kredytu (na karku), ani pieniędzy (których nie potrzebują). Tworzą relację ze mną, a a wcześniej także z Tatą. Od dawania prezentów w postaci zabawek, wolę wspólne wyjście; od rygorystycznego przestrzegania prawa bez miejsca na odstępstwa, wolę czasem zrobić wyjątek i złapać chwilę, w której (dzieci) nauczą mnie radości prowadzącej do szczęścia.

Mam wielkie pragnienie, by Chłopcy nauczyli się być, by umieli budować relacje. Najpierw ze mną, a potem (lub najlepiej równolegle) z Niebieskim Tatą.

Chciałabym, by będąc „gołymi” byli szczęśliwi.

 

* Wstawaki [160] Prostota

Obraz Monfocus z Pixabay 

3 komentarze

  1. Pięknie Kasiu piszesz proszę o więcej niedługo się zobaczymy ucałuj A. (MNM) pozdrawiam

  2. Magda Magda

    Mi się podoba, że mój dzidzius ( 2,5 miesiaca) śmieje się tak szeroko.na widok ludzi, a nigdy na widok żadnej rzeczy:) to coś o nas mówi nie ?;)
    Oby mu tak zostało! Piękny tekst. I tez nie znoszę zakupow;)

  3. Yoda4 Yoda4

    „Beauty remains in the impossibilities of the body” – Blixa Bargeld (Einstuerzende Neubauten)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *