Przejdź do treści

Jednak bracia!, czyli bam-boo day (odc. 7)

Wiedziałam, że nic nie trwa wiecznie i wszystko się kończy. Kiedy jest dobrze, ta prawda często zbyt natrętnie przypomina o swoim istnieniu. W gorszy czas natomiast przebija się do świadomości słabiej.

Klockowe razem

Staram się wyszarpywać czas sam na sam z Pierworodnym. Ostatniorodny ma mnie zdecydowanie więcej, kiedy Starszak jest w przedszkolu. Klocki Lego. Dziś one nas połączyły. Pierworodny wspomina czasem wystawę klocków Lego, na której był z Tatą. Pamięta ją, choć była już całkiem dawno. Musieli się dobrze bawić! Na dzisiejsze biblioteczne warsztaty z klockami Lego też pewnie poszedłby z Tatą.  Zabrała go tam jednak mama. Cieszył się i tak bawiąc się samojeżdżącą kolejką, nie odstępując jej na krok. Nie skorzystaliśmy z innych możliwości. Kiedyś pewnie próbowałabym Mu pokazać wszystko. No bo skoro tu jesteśmy to trzeba wykorzystać maksymalnie taką możliwość. Dziś nie miałam w sobie wewnętrznego przymusu. Bo ważne było, że On się cieszy i że jesteśmy razem. Wrócił z dyplomem i jeszcze wieczorem przy zasypianiu wspominał o kolejce, a chwilę wcześniej na modlitwie sam z siebie za możliwość takiej zabawy podziękował (najczęściej dziękuje codziennie za to samo albo potrzebuje przypomnienia na temat wydarzeń dnia, by za nie podziękować).

Wspólne zakupy, odbieranie paczek, hot-dog ze stacji, biegnięcie w deszczu. Było chyba dobrze.

Nasz dzisiejszy miszmasz

Poza tym było nadzwyczaj zwyczajnie. A może nie? Było mycie MNM i nieustanna moja wdzięczność za wytrwałość osób je wykonujących. Było oklepywanie, bo kaszel nie opuścił jeszcze całkowicie MNM, choć osłuchowo jest podobno czysto. Były dwie furie Ostatniorodnego, który postanowił dziś nie spać w dzień, ale na szczęście inaczej niż ostatnim razem, kiedy tak zrobił, zasnął wieczorem nieco szybciej niż zwykle. Dzięki temu Pierworodny mógł usnąć wtulony we mnie. Cieszył się jak dziecko, no bo przecież nim jest. Obecność, przytulenie, uwaga. To wystarcza mu do szczęścia. Jak bardzo On mnie uczy tego, co jest najważniejsze! I MNM też mnie tego najwyraźniej postanowił nauczyć.

Szały, w które wpadł dziś Ostatniorodny uświadomiły mi jedną rzecz. A raczej przypomniały o niej. Im więcej we mnie cierpliwości, tym w domu jest milej. Histerie będą tak czy siak. Chłopcy nieporównywalnie szybciej i łagodniej  kończą swoje ataki szału, kiedy podaruję im swój spokój. Dziś widać było to jak na dłoni. Choć słuchanie odgłosów furii nie było zbyt przyjemne dla uszu, to łagodne przypominanie podczas niej, że jestem i mogę przytulić (bez uginania się, by spełnić żądania malucha, których w tym momencie uważałam, że tego nie wymagają), a potem równie łagodny i szczery całus (sama nie wiem skąd miałam w sobie taką cierpliwość, która już dawno temu odeszła- tak uważałam) przyniósł przyjemność dla naszych serc.

Przyjemność przyniosła również troska naszych Przyjaciół, którzy obdarowali nas waflem. Ot tak, po prostu. W naszym dzisiejszym menu znalazły się też koktajl (preferencja Ostatniorodnego) i owoce (upodobanie Pierworodnego), które razem z waflem zjedliśmy na drugie danie. A co! Tak też czasami można. I powiem szczerze, że taki brak reżimu dobrze nam, a przynajmniej mi, zrobił. Za to kolacja zjedzona ze smakiem, a przygotowana całkowicie przeze mnie. Każdy gotujący dla dziecka rodzic wie, jak to cieszy 🙂 . A przynajmniej rodzic niejadka obecnego lub przeszłego. Obie wersje przerobiliśmy 😉 .

Czeka mnie jeszcze odpowiadanie na mejle. Każdy z nich niezwykły i radujący moje serce. Jeśli kiedyś nie będziecie wiedzieli jak sprawić komuś radość, a taką potrzebę będziecie odczuwać, to napiszcie do mnie. Serio! 🙂

Bawią się! Razem!

I stało się jeszcze coś, co było tak dojmująco inne od tego, co wydarzało się do tej pory, że aż nie mogłam w to uwierzyć. Trudno czasami o minutę ciszy, kiedy chłopcy są razem. Czasami się to udaje z animacją dorosłego, ale sam na sam do tej pory nigdy nie było ciche.

Zwiastowanie dnia dzisiejszego nastąpiło wczoraj, kiedy to chłopcy sami z siebie postanowili popuszczać do siebie auto. Wieczór był i trzeba było się kłaść. Tak mi żal było tą chwilę przerywać. A potem zmęczeni niemiłosiernie (o czym oznajmiali, każdy na inny sposób) zaczęli szaleć na łóżku z uśmiechami, nową energią i bez ciągłego „ała” Ostatniorodnego. I ponownie jak poprzedniego momentu, tak też tego nie chciałam przerywać, choć rozum podpowiadał inaczej. Bo serce stęsknione za chwilą, kiedy Oni w końcu zaczną się razem bawić, chłonęło te obrazki. Rozum się znowu buntował, ale ostatecznie nie wiadomo kiedy następna porcja. Znaleźliśmy w końcu kompromis, by wszystko pogodzić, choć z odrobiną nerwowości.

Następna dawka, ku mojemu zdziwieniu, nastąpiła już dziś. Bawili się dobre pół godziny. Razem! Sam na sam. „Chodź (tu imię), chodź”- wołał Pierworodny do Ostatniorodnego wyjaśniając Mu zasady zabawy. A On szedł! A potem Pierworodny spokojnie (!) strofował młodszego brata, kiedy ten robił coś nie tak. I kiedy Ostatniorodny, który na hasło: „spacer” zareagował kręceniem na boki głowy i wydobyciem z siebie dźwięków „brum, brum” (bawili się skonstruowanym przez Pierworodnego autem), wiedziałam, że wydarza się coś specjalnego. Najbardziej zachwyciła mnie chyba ta ich komunikacja. To, jak starszy tłumaczył młodszemu i to, jak młodszy go słuchał.

 

Niby niezbyt wybitnie nadzwyczajny dzień. Dla mnie ta chwila, kiedy potrafili pobawić się razem, a ja spokojnie mogłam zająć się MNM, była tak przyjemna, a w dodatku wiejąca świeżością, że poczułam nieodparte uczucie, by zapisać ją w blogowym kalendarzu. Być może to ślad tylko dla mnie. Wybaczcie. Nie przyzwyczajam się do tego, co się dziś wydarzyło, bo zapewne jeszcze wiele „bitew” przed nimi i (oby jak najmniej) krwi przelanej. Dziś kamień spadł mi z serca. Dobrze było zobaczyć, że jednak są braćmi!

 

Obraz lindseyhopkinson z Pixabay

Jeden komentarz

  1. Magda Magda

    Super:)! ( ze się dogaduja;)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *