Leżeliśmy już w łóżku. Do MNM przyszła wiadomość od Przyjaciół, którzy mieszkają naprzeciwko, byłej już, siedziby firmy, w której pracował MNM. SMS z informacją, że się pali i pytaniem o nazwę firmy. Przekonany, że właśnie stracił pracę, MNM pojechał na miejsce pożaru…
To, co działo się potem, postawa właścicieli firmy i tych wszystkich składowych, które złożyły się na to, że firma w ciągu kilku dni stanęła na nogi i ma się całkiem dobrze do tej pory, jest dla mnie niezwykłym świadectwem, nadzieją i budzi we mnie ogromną wdzięczność.
Świadectwo silnej wiary. Prowadzenia Bożego. Planu. Nieprzypadkowości. Świadectwo pokornej modlitwy w postawie wdzięczności, cokolwiek by się nie działo. Ja sama mam z tym duży problem. Pytanie o wartości: to, co mam czy to, kim jestem się dla mnie liczy? I świadectwo o tym, jak wiele, w sytuacji beznadziejnej, zmienia moje nastawienie i decyzja, którą podejmę. Wstaję czy leżę?
Nadzieja na to, że kiedy wszystko runie, to jeszcze nie koniec. Jest początek nowego. Dalej jest lepsze. Zbudowane na zgliszczach, a jednak silniejsze niż kiedykolwiek. Bardzo dziś potrzebuję właśnie taką nadzieję w siebie wlać. Czasem kilka dni, miesięcy, lat nie wystarczy jednak, by zobaczyć efekt, nawet pomimo własnych starań i mądrych decyzji. Bóg jest Bogiem. Kocha i wie. Ufam, że On się nie spóźni i w samą porę pokaże sens tego, co bezsensownym bólem się wydaje.
Wdzięczność za ludzi, z którymi pracował MNM, w szczególności za ludzi zarządzających firmą. Ludzi, którzy pomagają nam nieustannie w naszej sytuacji, pomimo tego że MNM nie pracuje już zawodowo od prawie dwóch lat! Ich pomoc nie mieści się w standardach tego świata. Żaden „normalny” szef nie robi tego, co robi szef MNM. Jestem wdzięczna za miłość, taką bardzo konkretną i namacalną (oprócz modlitwy), którą nas otaczają.
Wczoraj minęło cztery lata od pożaru. Sami posłuchajcie…
Obraz główny Adriana Popovich z Pixabay