Nie sklejał mi się ten wpis w całość, choć bardzo chciałam. Podskórnie czułam, że może być ważny nie tylko dla mnie. Klikanie szło mozolnie. Napisałam wiele zdań, ale nie widziałam między nimi powiązania, a tym bardziej sensownej puenty. Przeleżały dobę te niepoukładane w całość słowa. Serce rozważało będąc trochę rozżalonym na zmarnowany (?) czas, podczas którego wpis powstawał, ale nie został skończony. Zaczynam zupełnie od nowa, z innej perspektywy. Mam nadzieję, że tym razem z Jego i tekst jednak przeczytacie. Ruszam w drogę. Idziesz ze mną?
Jak w garncu
Sobota. 21.03.2020. Pierwszy dzień wiosny. Przyroda oficjalnie już zaczęła budzić się do życia. Dzień po nocy, w której swoje ziemskie życie skończył ks. Piotr Pawlukiewicz. W Polsce został ogłoszony stan epidemii z powodu szalejącego koronawirusa. We Włoszech padł rekord ilości osób, które zmarły w ciągu doby z powodu tegoż wirusa. Na obiad zjedliśmy pierogi przy naszym kuchennym stole. Za kilka godzin na tym samym stole przyszedł do nas Jezus. Msza nie-online. W przeciwieństwie do tej z ubiegłej niedzieli. Pierwsza wspólna Eucharystia na żywo odkąd MNM jest w hospicjum domowym.
Półtorej roku żyjemy w domowym hospicjum. To właśnie tego dnia mijało. Nie planowałam tego. Po prostu po niedzielnej mszy św. przed ekranem zrodziło się pragnienie mszy św. w naszym domu. Nasz duszpasterz zaproponował, by było to w sobotę ze Słowem Bożym z niedzieli. Ekstra! Dopiero po Eucharystii uzmysłowiłam sobie, że to półtorej-rocznica. Moje twarde serce jednak poruszyło się dopiero wtedy, kiedy zdałam sobie sprawę, że to jednocześnie też druga rocznica innego wydarzenia. Dwa lata temu z małym hakiem pojawiły się pierwsze objawy choroby MNM.
W ubiegłą sobotę minęło dokładnie dwa lata odkąd MNM na SOR zawiózł nasz Przyjaciel. Pojechali tam dopiero po położeniu naszych dzieci. MNM nie chciał mnie zostawiać samej, bo w tym czasie położenie tej naszej Dwójki w jedną osobę graniczyło z cudem (kolejne usypianie odbywało się przy pomocy Babci i skype’a 😉 ). Nie chciał jechać. Chciał zrobić rezonans za kilka dni (miał umówiony), a potem czekać na opis, żeby nas nie zostawiać. Pojechał jednak, bo wiedziałam, że trzeba już działać. W nocy miał zrobiony tomograf. Napisał mi tylko, że jest przyjęty i żebym zadzwoniła rano.
„W marcu jak w garncu”- pomyślałam następnego dnia po tym, jak spisałam zdania w pierwszej wersji tekstu. Bingo! Zaczynałam powoli rozumieć, a wpis nabierał w mojej głowie satysfakcjonującego (przynajmniej dla mnie), choć zupełnie innego niż pierwotny, kształtu.
Droga do wiary
Ta sobota przyniosła zdecydowane ochłodzenie temperatury w porównaniu z ostatnimi słonecznymi dniami. Deszcz. Słońce. Śnieg. Wiatr. Kałuże. Pachnące fiołki. Śpiewające ptaki. Marzec taki jest. Garnek z zupą tak właśnie wygląda. Lubię pyszne zupy. Nie smakuje mi samo ziele angielskie, nie zajadałabym się ziarnami pieprzu, a za surową cukinią raczej nie przepadam. Składniki zupy nie zawsze smakują same w sobie, czasem wręcz napawają wstrętem, ale jednak każdy z nich jest niezbędny, by zupa osiągnęła swoją doskonałość. W naszym życiu nie jest inaczej.
Bóg tego dnia odnalazł mnie na Drodze*. Swojej Krzyżowej Drodze. Zrozumiałam to dopiero dziś. Nie zdążyłam jej odprawić w piątek, ale zrobiłam to wieczorem właśnie tej rocznicowej soboty. Czekał tam na mnie. Patrzył jak nasze rodzinne życie skazane zostało na dosłowną śmierć dwa lata temu. Leżał ze mną, kiedy upadałam pod ciężarem braku nadziei i sił fizycznych. Podsyłał miłość, która pozwalała wstawać. Tylko ona jest w stanie to zrobić. „To, że upadł to siła mięśni. Grawitacja. To, że wstał, to czysta miłość”- to słowa ks. Piotra Pawlukiewicza, które przylgnęły do mnie zapewne nieprzypadkowo. Kierował mój wzrok na Swoją Mamę, która, podobnie jak ja, była bezradna, kiedy patrzyła na cierpienie najbliższej osoby. Aż do śmierci była bezradna. Nie krytykował, kiedy czułam się przymuszona, jak Szymon Cyrenejczyk, do niesienia krzyża. Mówił: „Płacz. Płacz nad sobą i swoimi dziećmi. A potem skieruj swój płacz, swoją miłość na innych”. I znowu gleba, a On znowu leżał ze mną, choć moje poranione oczy Go wtedy nie widziały. Wzruszał się, kiedy chciałam być Jego obliczem dla świata. Wisiał nagi na Krzyżu odczuwając ze mną moją pogwałconą intymną prywatność. Wiem, że będzie, jeśli będę zmuszona patrzeć na śmierć i trzymać w rękach nieżywe ciało.
„I właśnie to jest moment otwarcia się na dar wiary, kiedy jeszcze nie widać żadnych znaków i cudów, mimo to uwierzyć, że Bóg na poważnie jest tak mocno i blisko ze swoją miłością. Dziś jesteśmy na świecie w sytuacji, w której niełatwo uwierzyć, że Bóg przemieni ją w radość i wesele, dlatego to doskonały moment, żeby uczyć się zaufania.”**.
Bóg dał mi czas na „strawienie” stacja po stacji, choć w całości, sobotniej Drogi Krzyżowej. Pokazał, że nie mogę skupiać się na każdym składniku z osobna, bo one same w sobie mogą mieć mdły, gorzki, odpychający smak, ale jednak są niezbędne. Powinnam cierpliwie poczekać na moment, w którym zupa w garze mojego życia będzie skończona.
Z zaufaniem, wiarą i nadzieją, że jej smak zaskoczy mnie niewyobrażalnym szczęściem!
* Miłość w czasach zarazy [#05] Droga krzyżowa
** https://3zdania.pl/2020/03/23/juz-to-widze/
Obraz z Pixabay
Dziękuję za wpis. Póki co, pobieżnie przeczytany ( przepraszam ) ale już wiem, że jest.
Spokojnego dnia.
A.
Poruszający wpis, bardzo głęboki. I chyba był mi potrzebny – przestraszonemu i zalęknionemu tym, co się dzieje, wskazał mi pewną perspektywę. W zupie jest wiele składników, ale nie może być w niej ich zbyt wiele. To jedynie tych kilka nadaje jej smaku. Dzieje się wiele, wszystkie te rzeczy jakoś się łączą, ale tych ,,składników” nie może być za dużo, ponad siły, bo wtedy zupa stałaby się niesmaczna. Życzę wszystkiego dobrego, i dziękuję za ten wpis.
Darek
Panie Boże, dziękuję Ci za łaskę wiary i za tych wszystkich, którzy się na nią otwierają.
Dziękuję za słowa życia wiecznego.
Za tych wszystkich, którzy nie poddają się w drodze.
I za cały Kościół, naszą Świętą Matkę.
Jezu, ufam Tobie.
+