Przejdź do treści

Kiedy jeszcze muzea były otwarte…POZNAŃ, czyli bam-boo day (odc.14)

Moja pamięć, mam wrażenie, wyspecjalizowała się w kolekcjonowaniu tych trudnych i niezbyt przyjemnych doświadczeń. Widać to szczególnie podczas momentów z mniej przychylnymi wiatrami za burtą. Albumy, te fizyczne, natomiast przywołują wspomnienia także inne. Uwielbiam oglądać zdjęcia. Na nowo wiedzieć, że nasze życie ma o wiele więcej składników niż tylko te przechowywane w ulotnej, i czasem podstępnej, pamięci. Dziś zdjęcia oglądaliśmy razem z Ostatniorodnym. Na większości z nich byli Chłopcy i… MNM. Patrzyłam na nie z bólem, tęsknotą za tym, co utraciliśmy i wdzięcznością za to, co mieliśmy i mamy nadal, choć już w innej formie.

Ten wpis to rodzaj zdjęcia z naszego rodzinnego albumu. Zapraszam!

Rogale, pierogi i muzeum Brama Poznania ICHOT

Do Poznania jeździmy już od pięciu lat, by kontrolować rozwój wzroku Pierworodnego. Ostatnie kilka wyjazdów to także dobra okazja, by zobaczyć coś więcej poza gabinetem optometrystycznym i po prostu pobyć sam na sam. Tylko syn i mama. Oboje tego potrzebujemy. Taka okazja nadarzyła się w ostatnią sobotę lutego. Zapakowaliśmy potrzebne rzeczy, w tym niemało jedzenia, bo Pierworodny z tych, co to głodni od razu po odpaleniu silnika (choć sylwetka wcale na to nie wskazuje).

Tym razem było jednak inaczej. Do Poznania dojechaliśmy bez przegryzajek, choć z popitką- przynajmniej ja. Kawa, którą rzadko piję, smakowała wyjątkowo. W tle leciała chyba jakaś muzyka, a może Droga Krzyżowa z RTCK (nie pamiętam), Pierworodny ewidentnie cieszył się widokami i samym wyjazdem, a po mojej głowie kołatały się wspomnienia z ostatniej podróży właśnie do Poznania Pierworodnego razem z MNM, podczas której (w drodze powrotnej) MNM na krótką chwilę zasnął prowadząc auto. Lekko tylko ucierpiał samochód, a Chłopakom, na szczęście, nic się nie stało. Było to trzy miesiące przed pierwszymi objawami choroby MNM. A może to był symptom przepowiadający? Był też we mnie żal i tęsknota za tym, co się właśnie nie zdarzało, czyli wspólną, całą rodziną, wycieczką do innego miasta. Pojawił się również pewien rodzaj radości z innego rytmu dnia i spędzenia go z Pierworodnym.

Dotarliśmy. Udało się znaleźć miejsce parkingowe tuż przy gabinecie i ruszyliśmy natychmiast na poszukiwania toalety. Oraz obowiązkowo (od poprzedniego razu, kiedy to odwiedziliśmy Żywe muzeum Rogala Świętomarcińskiego) polowaliśmy na rogale. W drugiej cukierni znaleźliśmy toaletę, a dopiero w trzeciej rogale. Co prawda nie świętomarcińśkie, bo cukiernia wywodzi się z innego miasta, a bydgoskie, ale różnią się podobno tylko rozmiarem. Spałaszowaliśmy na miejscu, a pozostała ekipa musiała poczekać na dostawę do wieczora.

Wizyta u pani optometrystki przyniosła pozytywne wyniki. Ruszyliśmy więc w spokoju w stronę Ostrowa Tumskiego.

Przed mostem, na którym zawieszone były (podobnie jak w naszym mieście) kłódki zakochanych, zobaczyliśmy metalową instalację na ścianie (Zielona Symfonia). Żałowaliśmy, że nie padał akurat deszcz, bo nie udało się nam wysłuchać koncertu, który dają uderzające w metalowe elementy krople wody.

Wiało i było dość zimno, ale poszliśmy na spacer po Ostrowie, by zgłodnieć bardziej. Odwiedziliśmy katedrę i złotą kaplicę w niej się znajdującą, która później, w muzeum, była tłem dla pewnej zabawy. Jak już lekko zmarzliśmy i brzuchy zaczęły burczeć mocniej, wstąpiliśmy do pierogarni, którą wcześniej wyszukałam w Internecie.

Muszę przyznać, że było naprawdę pysznie. Zupa krem pomidorowa, choć ostra to nie zniechęciła Pierworodnego. Świetnie rozgrzewała i dawała nadzieję na pyszną dalszą część obiadu. Zupę i pierogi wsunęliśmy na spółkę z Pierworodnym, z tym że ja przejęłam ozdobną zieleninę dodając ją sobie do równie przepysznego (jakby to powiedział Pierworodny) carpaccio z buraka. Uczta dla brzucha i dla oka smakowała  i wyglądała wybornie.

W dobrych humorach poszliśmy do znajdującego się w pobliżu Muzeum Brama Poznania ICHOT.

Spędziliśmy tam chyba około dwie godziny dobrze się bawiąc. Muzeum jest ciekawe i dla dorosłego, i dziecka. Można wybrać dwie ścieżki, po których audioprzewodnik będzie prowadził. Wybraliśmy oczywiście tą dla dzieci, podczas której szukaliśmy znaczników z uśmiechniętymi buziami. Słuchawki po zeskanowaniu takiego, coś opowiadały, kierowały na co spojrzeć, animowały zabawy, choćby w poszukiwanie złotych sztabek do wcześniej wspomnianej katedralnej złotej kaplicy. Pierworodny mógł zajrzeć pod makietę, pograć w podłogową grę planszową z wielkimi kostkami i pionkami, odbić herby królów, posłuchać baśni, ubrać się w wirtualny strój z dawnych czasów i jeszcze parę innych atrakcji, a ja mogłam się patrzeć na jego radość.

Naprawdę dobry czas mieliśmy tam. Przypieczętował go sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy wypity w kawiarni muzealnej. I czytanie książek w kąciku dla dzieci z widokiem na rzekę. Wyszliśmy w końcu, choć oboje woleliśmy jeszcze sobie tak błogo i miło posiedzieć, ale wracać trzeba było. Podróż powrotna minęła już z większą ilością pytań w stylu: „Daleko jeszcze?” i też więcej rozmawialiśmy. Zamiast ckliwych tęsknot drogi do, było gadanie i wymyślanie słownych gier. Bezpiecznie dotarliśmy do domu. Choć byłam zmęczona, to wdzięczna za, może nie fizyczny, to przynajmniej psychiczny oddech.

Jest to, co jest teraz

Ni przypiął, ni przyłatał ten tekst do obecnej sytuacji pandemicznej. I właśnie dlatego się na niego zdecydowałam. Żeby przypomnieć sobie, że życie ma różne smaki. Nie tylko ten, który właśnie na świecie i w naszym domu kosztujemy, a raczej jesteśmy do tego zmuszeni. Po to, żeby uświadomić sobie, że chwila obecna, jak ta opisana wizyta w Poznaniu, jest nie do powtórzenia. I to nie tylko ze względu na pozamykane obecnie muzea czy inne przeszkody. A nawet jeśli ma się ochotę z tu i teraz uciec, to zawsze można zaglądnąć do albumu, by przypomnieć sobie, że nic nie trwa wiecznie tu na ziemi i, całkiem banalnie mówiąc, po nocy musi przyjść dzień. Musi. Widać to codziennie za oknem, kiedy wstaje słońce. I potwierdzają to albumy, o które staram się dbać. Ale „nie wystarczy tej chwili [kiedy wszystko się posypało, ten spokojny, przewidywalny świat] po prostu przeczekać. Nie. Od tego jacy my teraz jesteśmy, będzie zależało, jacy będziemy potem”- mówił bp Galbas*.

Dzisiejsze fotografie, które wkładam do mojego w głowie umieszczonego albumu to moment, w którym razem z Chłopcami obserwowałam dzięcioła pracującego na drzewie tuż za naszym oknem, poruszającą serce piosenkę, radość przyrodnika Pierworodnego ze znalezionych w ogrodzie i na spacerze po lesie z Babcią zielarką skarbów natury, przygotowany przez mnie samodzielnie po raz pierwszy hummus z pozytywną opinią Najmłodszych testerów, pisanie wpisu.

A Ty, zrobiłeś już dziś jakieś zdjęcie (niekoniecznie aparatem czy telefonem)?

 

 

* https://deon.pl/wiara/bp-galbas-kryzys-obnaza-mialkosc-naszej-wiary-i-myslenie-magiczne,814809

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *