Dziś piątek. Dzień postu. O tym jak odróżniam wstrzemięźliwość od postu już pisałam. Będzie znowu o jedzeniu, ale w innym kontekście. O posilaniu ciała, które jest dla mnie symbolem każdej powszedniej czynności. Czynności, która może być przyczyną radości. Czy codzienność, ta szara- jak o niej mówimy- może cieszyć? A jeśli tak, to jak to zrobić?
Uważność w codzienności
Pomysł na wpis przyszedł dziś, po tym jak w bibliotece szukałam jakiejś książki dla siebie. Tak naprawdę tekst w mojej głowie zaczął się już pisać wczoraj, choć zupełnie tego nie wiedziałam. O tym za chwilę. Kiedy wybieram książkę zwykle czytam jej początek, zanim ją pożyczę. Przeczytałam kilka zdań i wiedziałam, że jest dla mnie. Przynajmniej na razie mam takie przekonanie. Mam nadzieję, że nie zmieni się ono po skończonej lekturze. Książka, którą właśnie trzymam przed sobą, zaczyna się tak:
Uczniowie pytali mnie, czym jest najwyższy kunszt w przyrządzaniu potraw. Czy są to najświeższe składniki, czy najbardziej złożone smaki? Prostota czy może unikatowość? Żadne z nich. Kunszt nie polega ani na przyrządzaniu, ani na spożywaniu jedzenia, lecz na dawaniu go sobie i dzieleniu się nim. Wspaniałego jedzenia nie wolno spożywać samemu. Jaką można mieć przyjemność z jedzenia wykwintnych potraw, jeśli nie zaprosi się najlepszych przyjaciół, nie ułoży wyrażającego oczekiwanie na nich wiersza, żeby go wysłać w zaproszeniu, i nie liczy dni pozostałych do uczty? *
Dzień wcześniej refleksje na temat radości nie z samego jedzenia, ale jedzenia wspólnego usłyszałam we Wstawakach**. Zapamiętałam te myśli, bo jedną z większych radości ostatniej codzienności są dla mnie właśnie wspólne posiłki. W czasie hospicjum domowego zdarzały się one rzadko, a jeśli już to zazwyczaj w pośpiechu. Cieszę się ze zwolnionego tempa podczas jedzenia. Z mini rzodkiewki, sałaty czy szczypiorku, które zrywamy w ogródku na kolację. Z obiadu, który każdy sam może sobie nałożyć, bo na większym stole jest miejsce na podanie go w miskach czy talerzach. Zupełne błahostki. Niewidoczne gołym okiem. Dostrzeżone po czasie pozbawienia ich. Podobnie jak korespondenci wojenni*** czy pracownicy pomocy humanitarnej, którzy po powrocie do domu doceniają bieżącą i ciepłą (!) wodę z kranu, tak ja rozkoszuję się z niespiesznych, zwyczajnych, ale wspólnych posiłków.
Jeszcze większą radość miałam wczoraj, kiedy to posiłek jadłam z Chłopakami w wyjątkowych okolicznościach. Przy karczmianym stole, z widokiem na zieleń, stawik i fontannę. Wybraliśmy się na spontaniczną wycieczkę za miasto. Chłopaki i ja. Już sam ich entuzjazm z powodu planów wyjazdowych był tak duży, że i poziom mojego hormonu szczęścia był na wysokim poziomie. Nie robiłam w tym dniu, wczoraj, zdjęć. Byłam z nimi bez cykania co chwilę fotek. Z wyjątkiem jednej, którą widać na zdjęciu głównym (wybaczcie za serwetkę, której nie zdjęłam z talerza 😉 ). Spontanicznie ją wykonałam. Pomyślałam, że może się przyda. Przydaje się, żeby powiedzieć, że tu nie o to pięknie podane (i pyszne) danie chodzi, ale o czas bycia razem.
Poziom dopaminy
Co jednak zrobić, kiedy codzienność nie cieszy? Czy zawsze trzeba coś stracić, żeby to docenić? Często tak właśnie jest, ale czuję, że to nie jest jedyna możliwość. Nie ograniczajmy nieskończonego Boga. Bywa, że opornych uczniów (pozdrawiam z czułością przyjaciół w niedoli) Bóg musi przeprowadzić przez stratę. Innym „wystarczy” codzienna rzetelna praca. A jeszcze inni idą drogą prowadzącą przez inne rejony.
Zdaje się, że też wczoraj wpadłam na ciekawy filmik o dopaminie****- neuroprzekaźniku odpowiadającym za energię, satysfakcję, motywację do działania. Dawno temu upolowanie zwierza na obiad było wystarczającym spełnieniem. Dziś, poziom w którym osiągana jest radość i satysfakcja jest podniesiony o wiele stopni do góry. Dzieje się tak dla przykładu z powodu czasu spędzanego ze smartfonem. Zwykła zabawa z dzieckiem często do spełnienia nam nie wystarcza. Bywa że jest marnowaniem czasu. Absolutnie nie chcę nikogo oskarżać. To jest tylko informacja.
Mam w sobie wdzięczność za to, że cieszą mnie wspólne posiłki, prace ogrodowe, zadowolone miny dzieci. Nie zawsze oczywiście, ale ostatnio często. Zapewne ma na to wpływ strata, której doświadczyłam. Słońce i zieleń też robią swoje. Jestem zafascynowana i uradowana tym, że Chłopcy potrafią wpaść w euforię z powodu wycieczki rowerowej, nowych książek z biblioteki czy zwykłych owoców (w tym ostatnim niestety jedynie Pierworodny). Przyjdzie czas, że nie wystarczy im to do pełni satysfakcji i zapewne trzeba będzie się zmierzyć z wyzwaniami współczesności, ot choćby tymi wirtualnymi. Na razie jednak jest dzień dzisiejszy. Na niego mam wpływ. A on wpłynie na dni kolejne.
Dziś sieję. Dziś wybieram 🙂 !
* Cytat z: Nicole Mones, Ostatni kucharz chiński, Warszawa 2012, Za: Liang Wei, Ostatni kucharz chiński, Pekin 1925
** Wstawaki [#510] Sernik
*** TEGO nie dowiesz się z TV – 7 metrów pod ziemią
**** Jak Być Szczęśliwym – Moja Historia z DOPAMINĄ.
P.S. Naoglądałam się filmików i wymądrzam się pisząc, że czas spędzony przed smartfonem prowadzi do nieodczuwania radości w codziennych czynnościach, co? 😉 Robię to w dodatku przed szklanym ekranem monitora. Co za hipokryzja! Nie ma co demonizować tej wirtualnej rzeczywistości. Jak widać może ona przynieść dobro, a przynajmniej mi przyniosła. Uważam jednak, że warto wiedzieć, żeby świadomie wybierać. Dziś wybierać. Za chwilę, zamiast obejrzenia kolejnego filmiku, wybieram książkę 🙂 .