Przyjąć Boga w całokształcie to zadanie na całe życie. Nie wiem co trudniejsze. Przyjąć Jego czy siebie? Myślę, że bez przyjęcia Boga nie da się przyjąć siebie samego. I na odwrót. Bez pokochania siebie (bo na tym polega przyjęcie), miłość do Boga kuleje.
Mam z tym duży problem, żeby kochać siebie. Szczególnie wtedy, kiedy patrzę na wyrywki żyć innych, i widzę jak są wspaniali. Jak pięknie śpiewają, piszą, jak mówią z wielką empatią i cierpliwością do swoich dzieci, jak radzą sobie z trudnościami, jak budują relację. A ja co? Leżę. Wypadam blado na ich tle. Bez sensu! Porównywanie jest bez sensu. Prowadzi albo do próżności, albo do zgorzknienia jak mówi Desiderata. To zagrożenia dla każdego. Próżność i zgorzknienie. Nawet dla tych, z którymi się porównujemy. Tych lepszych, piękniejszych, mądrzejszych od nas- jak uważamy.
Nie umiem budzić się rano z modlitwą na ustach: „Witaj Tato, Twoja ulubienica właśnie wstała!”. Ale jak ja tego pragnę! Takiej relacji. Takiej prawdy o sobie. Prawdy o swojej słabości, grzeszności i jednocześnie świadomości całkowitego przyjęcia mnie i kochania przez Boga, który wziął to wszystko na Krzyż.
Boże, zabieraj słowa kłamstwa na mój temat. I słowa prawdy, które są wypowiadane bez miłości. Z ust innych czy choćby w mojej własnej głowie się kotłujące. Pokaż mi kim jestem. Jaką mnie stworzyłeś. Jestem Twoim obrazem. Może już zamazanym. Pokreślonym. Pogiętym i niewyraźnym. Chcę przyjąć siebie taką. W tym momencie, w którym właśnie jestem. Z uczuciami, które mam w sobie. Z błędami, które popełniłam. Z talentami, które widzę i/lub których uważam, że nie mam. Z tym, co mam i z tym, czego mi brak.
Przyjąć. Przyjąć siebie. Pokochać. Nie dlatego, że tak trzeba. Przyjąć. Po prostu. Przygotować drogę Panu (por. Łk 3, 4c). Tak tylko umiem się dziś modlić, Maryjo…
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Św. Mikołaju- módl się i Ty za nami. Ucz nas dobroci dla innych, ale także dla samego siebie.
Obraz 坤 张 z Pixabay
Usłyszałam kiedyś: „równajmy do samych siebie- sprzed 5, 10 lat.”
Wtedy dodało mi sił.
Dziś sama przed sobą wypadam słabo.
Ale mimo to
a może właśnie dlatego
„chcę przyjąć siebie taką. W tym momencie, w którym właśnie jestem. Z uczuciami, które mam w sobie. Z błędami, które popełniłam.”
A jednocześnie ze świadomością „całkowitego przyjęcia mnie i kochania przez Boga, który wziął to wszystko na Krzyż.”
Dziękuję.
Amen
Może dzięki temu uczysz mnie Boże wiekszej bezinteresownosci, także wobec siebie samej?
Tej bezwarunkowej, także wobec siebie?
Nie wiem co bedzie za kolejnych 5,10,20 lat…
Ale dziś mogę przyjąć Twoje przebaczenie, sprawiedliwość inną niż ta moja, ludzka, i Miłość.
Mogę przyjąć dzisiaj Ciebie.
Ja-taka jaka jestem, Ciebie, jakiego znam i jakiego nie pojmuję.
Tylko i aż- przyjąć siebie w Tobie.
Mogę…
Zabieram dziś że sobą na modlitwę te słowa:
Boże, zabieraj słowa kłamstwa na mój temat. I słowa prawdy, które są wypowiadane bez miłości.
No właśnie. O miłość chodzi…. Tylko lub aż….