Jezu, narodziłeś się. Za kilka dni, będziemy to wspominać. Stało się to ponad dwa tysiące lat temu. Dzieje się to w każdej chwili, bo Ty Jesteś. A ja nadal tego nie pojmuję. Nie ogarniam dlaczego tak, dlaczego tam, dlaczego tak pod górkę. Z zimnem, bólem, wrogością w tle. To rzuca się na pierwszy plan. Mi się rzuca. Teraz. W miejscu, w którym właśnie jestem w swoim życiu. Ty masz inną perspektywę. Wzrok. Patrzysz inaczej. I ja za takim wzrokiem tęsknię.
Adwent to tęsknota.
Przyjmując Cię takim Maleńkim, w stajni urodzonym, przypominam sobie, że dobro nie jest krzykliwe. Rodzi się w warunkach, które nie są do tego przeznaczone. A jednak się rodzi. Uświadamiam sobie znowu, że dom to nie miejsce, a osoby, obecność, bliskość, wzajemny szacunek i słuchanie. Moją głowę oświetla blask gwiazdy betlejemskiej, która nie tylko rozświetla ciemność, ale prowadzi do Ciebie Mędrców. Światło przebijające się przez noc. Patrzę na pasterzy, którzy nie mieli w tamtym czasie zbyt dobrej reputacji, raczej kiepską. I wiem, że skoro się znaleźli przy Tobie i mieli te błogosławione chwile widzieć Cię takiego niewinnego, malutkiego, to Ty ich tam chciałeś.
Chcesz mnie, bez względu na to, co myślą o mnie inni i jakie ja sama mam w stosunku do siebie oskarżenia. Chcesz mnie przy sobie. Chcesz, żebym Cię przyjęła. Tylko tyle. Przyjęła Twój plan na zbawienie świata, mnie, dzieci i… Mojego Niezwykłego Męża, który swoje ziemskie życie już skończył.
Przyjąć. Nie- poddać się przyjmując wyrok. Przyjąć z wiarą, nadzieją i miłością, że każde narodziny są niepowtarzalne i otulone przez Ciebie, Jezu. Te ziemskie narodziny. I te narodziny dla Nieba.
Czuwam. Czekam. Tęsknię. Z ufnością- przyjmuję Cię Jezu Nowonarodzony…
„Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38)
Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą. Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego, Jezus. Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Obraz Andreas Böhm z Pixabay