Przejdź do treści

Jak zostałam Indianką, czyli bam-boo day (odc. 19)

„Nigdy wcześniej jej takiej nie widziałem. (…) Było cudownie i trochę strasznie widzieć ją taką.”*- mógłby skomentować za książkowym Ulfem dzisiejszy dzień któryś z moich Chłopców. Takich pomysłów to dawno nie miałam. Zupełnie niespodziewanie odwiedziła nas dziś beztroska zabawa i radość wymiatając z naszego domu smutek, tęsknotę, brak energii i duchową szarugę, które ostatnim czasem nieproszone często przesiadują przy moim łóżku, stole, na kanapie…

Dzień jak (nie) co dzień

Całkiem spontanicznie (i pod wpływem książki, którą namiętnie wybiera ostatnio do czytania Ostatniorodny) zostaliśmy dziś Różową Błyskawicą (bez związku z symbolem strajku, co skojarzyłam już po przyjęciu nowego imienia), Tipi i Bam-Bam Kid’em. Przy dźwiękach indiańskiej muzyki zrobiliśmy pióropusze, pomalowaliśmy pisakami do szyb nasze twarze (licząc i nie przeliczając się na szczęście, że łatwo się zmyją), a naszym wigwamem stał się zupełnie przypadkiem, rozłożony od kilku dni namiot.

Potem wymknęliśmy się z domu (inspirując się sceną z przywołanej książki) na łowienie ryb w jeziorze, czyli w wodzie w misce. Za rybki posłużyły nam plastikowe figurki, zwykle używane do zabawy w kąpieli. Żeby było ciekawiej i bardziej realnie, naprawdę wyszliśmy na zewnątrz, na nasz zaśnieżony taras. Udało się też zrobić mini jeziorko, którego brzegiem stała się banda ze śniegu. A potem, robiąc Szybkiej Strzale, czyli Babci niespodziankę, wyszliśmy z tarasu na zewnątrz (mieszkamy na parterze) i wróciliśmy przez klatkę. Chłopcy wzięli mnie za bohaterkę pokroju Spider-Mana, która zeskoczyła z tarasu (bo jednak to nie całkiem niski parter 😉 ), by złapać swoje Spiderniątka w ramiona i pomóc w zejściu na dół.

W międzyczasie zjedliśmy indiański barszcz, równie indiańskie pierogi i ulubione indiańskie (a jakże!) muffinki czekoladowo-wiśniowe, tudzież po prostu czekoladowe (bo Ostatniorodny z konsekwencją odmawia owoców nierozdrobnionych) upieczone przez Szybką Strzałę. Zrobiliśmy indiański eksperyment obserwując jak śnieg zamienia się w domu w wodę. Chłopcy dowiedzieli się też trochę o Indianach (jakoś do tej pory nie było okazji), a ja wspominałam w głowie z rozrzewnieniem plakaty z bajki „Pocahontas” wiszące kiedyś nad moim dziecięcym łóżkiem. To było przecież tak niedawno…

Dlaczego i po co zostałam Indianką?

W ogóle tego nie planowałam. Ta sobota raczej zapowiadała się jak każde inne (poza spotkaniem wspólnotowym). Tym bardziej, że ostatnie dni (do czwartku włącznie) należały do tych bardziej trudnych. Piszę z jednego zasadniczego powodu i kilku mniej ważnych, choć nie nieistotnych.

Odkurzam tęsknotę za blogowym pisaniem, sprawdzam czy jeszcze (po takiej przerwie) potrafię sklecić parę zdań (czuję, że wyszłam z wprawy) i bardzo chcę zobaczyć czy jeszcze tu ktoś jest 🙂 .

Przyczyna zasadnicza tego tekstu to duchowe delikatne przynaglenie popychające mnie do podzielenia się tym, jak to się stało, że zostałam dziś indiańską mamą. Otóż jestem głęboko przekonana, że miały na to wpływ trzy rzeczy, które zadziały się w ciągu dwóch ostatnich dni. Najwyraźniej potrzebowałam potrójnego kopa, który postawi mnie na duchowe nogi. Spowiedź u stałego spowiednika (polecam!), rozmowa ze świetną psycholożką, a zarazem coachem, z którą przechodzę terapię i spotkanie wspólnotowe (na żywo chyba drugi raz od początku pandemii).

To było lekarstwo, skondensowana w krótkim czasie dawka o potrójnym działaniu. Jadąc do domu ze spotkania wspólnoty zupełnie się tego nie spodziewałam. Dziękuję Ci Lekarzu za skuteczne leczenie! Dobrze było doświadczyć tego, że jestem jeszcze zdolna do przyjmowania takich gości. Dziękuję Ci Dziecięca Radości za odwiedziny!

Dziś w naszym domu pachniało radosną Miłością pomimo tego, że sobotnie porządki poszły w odstawkę. Zdecydowanie bardziej wolę (za przeproszeniem) śmierdzący kibel niż zatęchłą atmosferę w sercu.

Howgh!

 

 

* Ulf Stark, Mati Lepp „Jak mama została Indianką” (zdjęcie główne to okładka książki)

8 komentarzy

  1. B B

    Howgh!
    Różowa Błyskawico!
    🙂
    Ja też miałam plakat Pocahontas!
    😉
    Jakże się cieszę…

  2. Karolina Karolina

    No wreszcie! 😉

  3. Marek Marek

    Cudnie…🙂

  4. Beata Beata

    Nie wyszłaś z wprawy.Super

  5. Klaudia Klaudia

    Super! bardzo, bardzo czekałam na bam – boo day 🙂 jak siły pozwolą to proszę częściej 🙂 bo z wprawy na pewno Pani nie wyszła 😉

  6. amaleństwo amaleństwo

    Nie ma obawy… My tu jesteśmy, pamiętamy i wyczekujemy kolejnego wpisu… Oby takich dni było u Was jak najwięcej 💕 Buziaki!!

  7. Monika Monika

    Jestem 🙂 czytam i czekam na kolejny artykuł. Pozdrawiam serdecznie 🙂

  8. Alicja M.M. Alicja M.M.

    Też zaglądam i bardzo się cieszę… wielu moim znajomym życzyłabym takiego „kopa” (choćby nawet nie potrójnego). Serdecznie pozdrawiam!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *