Biegiem. Skacząc wzwyż. W dal. Siedząc. Stojąc. Leżąc. Tańcząc. Już czas zdecydować jak chcesz zacząć ten Wielki Post. Z jaką dynamiką lub statyką. Już czas. Dziś. I na dziś. Jutro znowu wybierz. Bez gwałtu i przemocy na sobie samym. Najlepiej w zgodzie ze swoim ja i z Bogiem.
Do źródła
Od kilku dni myślę o Wielkim Poście, który właśnie się zaczyna. Pytam Boga czy ma jakąś propozycję dla mnie. Co konkretnie ma znaczyć u mnie modlitwa, post i jałmużna. Badam serce. Rozglądam się. Czytam. Trochę rozeznałam, ale więcej nie wiem. Nie szkodzi. Daję się poprowadzić.
Widzę w sobie potrzebę powrotu do Słowa. Choć Ono codziennie jest obecne w moim życiu, to ostatnio zaniedbane brakiem zatrzymania się nad Nim, odkładaniem na późną porę, biegunką myśli w głowie niepozwalającą się skupić. Chcę być blisko Boga słuchając Jego Słów. Pomimo tego, że często wkurzam się tym, że nie rozumiem, że jest napisane po polsku, a ja nie wiem co autor miał na myśli, a tym bardziej jak przekuć to Słowo na konkret w moim życiu. Posiłkuję się rozważaniami innych. Im więcej to robię, tym bardziej sama umiem snuć refleksje. Im bardziej od Słowa uciekam, odzieram Go z czasu w ciszy, tym bardziej zdolność wchodzenia w Nie gaśnie.
Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu (J 4, 14)
Z Samarytanką. Chcę przyjść do Niego. Do źródła. Wołam: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać” (J 4, 15). Nadstawiam kubek, by codziennie choć kropla do niego wpadała. Kropla do kropli. Wytrwałość. By móc się porządnie napić. Żeby już nie pragnąć. Za jakiś czas.
Chcę ruszyć z miejsca. Być uważna na to, gdzie będzie kapało. I po prostu podstawić kubek. Bez pośpiechu. Dlatego wybieram spacer. Ruch, a jednak nie sprint, na który teraz nie mam zasobów. Nawet nie trucht. Spacerem wchodzę w ten Wielki Post idąc po Krynicy postu, modlitwy i jałmużny z kubkiem w ręku.*
Z czułością
Często troskę i zrozumienie łatwiej okazać mi wobec trudu czy cierpienia drugiego człowieka. Wobec siebie jestem zdecydowanie bardziej surowa. A nawet jak zdobędę się na autoempatię, to dziwnie się z tym czuję.
Przechodząc terapię, uczę się być dobra dla siebie. Nie z egoizmu. Z miłości.
Tak bardzo się dziś ucieszyłam, kiedy Ktoś (przysyłając mi Bliski kalendarz na bliski czas) potwierdził mi, że bycie dobrym dla siebie to naprawdę nic złego. Co jakiś czas potrzebuję przypomnienia, potwierdzenia, upewnienia. W przypadki nie wierzę, a kalendarz traktuję jako znak Bożej czułości do mnie. Za radą z kalendarza „wybieram myślenie o cieple, miłości i bliskości jako jedynym sposobie, by cokolwiek mogło w nas urosnąć albo zakwitnąć”.
On wie i się troszczy. Moja wiara w tą prawdę często się chwieje i jest atakowana. Nie dziwota. Kiedy tracę wiarę, odchodzę od Miłości, która jako jedyna powoduje kwitnące szczęście. A zły się wkurza, kiedy zbliżam się na odległość, z której mogę choćby powąchać to szczęście, a tym bardziej jeszcze bliżej.
Nie wiem czy czuły spacer z kubkiem w ręku jest Twoją drogą na Wielki Post. Bądź dobry dla siebie. Słuchaj. Wierzę, że usłyszysz. I nawet jak droga nie będzie prosta (ja sama wiem, że trudno będzie wytrwać spokojnie spacerując bez co najmniej potknięć, jak nie upadków), to ważne, żeby ją świadomie zacząć.
Tak myślę ja. Najlepiej jednak jak posłuchasz co myśli On. Kochający zazdrosną Miłością. CZUŁY BÓG.
* Szymon Hołownia, Holyfood, s.22
Obraz Pexels z Pixabay