Tegoroczny Adwent budzi we mnie tęsknotę. Tęsknię za wolnością. Tęsknię stojąc jeszcze w rozkroku pomiędzy życiem a śmiercią. Pomiędzy zdrowiem a chorą depresją. Czasami chwieję się jeszcze spadając w stronę tęsknoty, która odpycha od teraźniejszości. Zdarza się jednak też, że niemalże stabilnie dwoma nogami stoję tęskniąc tęsknotą, która pomaga trwać życiem w chwili obecnej. Różnie bywa. Tęsknię za wolnością i myślę sobie, że w jakimś wymiarze można jej już doświadczyć po tej stronie życia.
Jestem WOLNA, kiedy:
znam swoją wartość i jednocześnie małość, i dobrze mi z tym, z tą prawdą;
z nikim się nie porównuję, bo zupełnie nie mam takiej potrzeby;
totalnie szanuję osobę, a nawet jej zdanie, kiedy jest ono zupełnie inne od mojego;
uśmiecham się, gdy nic za tym nie przemawia, ale wiem, że mam wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba: Boga i siebie samą;
nie oceniam nikogo, bo zupełnie nie jest mi to do niczego potrzebne; bo przecież nie wiem wszystkiego o danej sytuacji, o kimś; jak mogę wiedzieć, skoro siebie samej do końca nie znam?;
lista spraw i zadań ciągle się nie kończy albo rozpoczęte puzzle przez kilka tygodni czy miesięcy leżą na biurku, bo wiem, że po tej stronie życia nie ma końca, ciągle jest niedokończone;
nawrzeszczę na dzieci, żałuję jeszcze wkurzona na nich, zamknięta w swoim pokoju i zamiast samobiczowania, generalizowania na swój temat (jestem złą mamą, nie nadaję się), pomyślę: „to szansa dla nich na zbudowanie braterskiej więzi, na nauczenie się samodzielnej zabawy, ogarnięcie swoich emocji, nauka jak z trudnymi uczuciami sobie radzić (potem przecież wyjdę, przytulę, przeproszę);
dzielę się nie tym, co mi zbywa, ale tym, co mam najlepszego;
kuchnia jest nieposprzątana od kilku dni- nie z powodu niechlujstwa, ale przez wsłuchiwanie się w swoje potrzeby w Bożej obecności;
w ścianie jest dziura albo farba gdzieś odpada i wiem, że to nic wielkiego, bo przecież nie musi być perfekcyjnie;
nowe autko- zabawka traci jedno koło albo całkowicie się psuje w czasie pierwszej nim zabawy;
milczę, kiedy nie mam nic do powiedzenia, pomimo tego, że inni oczekują ode mnie słów;
przez trzy dni jest ta sama zupa, cały tydzień jemy makaron albo na obiad są kanapki;
robiłam, co mogłam- kolejny raz- żeby nie wyrzucać jedzenia i znowu nie wyszło, bo dziecko nie zjadło, bo ktoś wybrzydzał, bo źle obliczyłam;
Bóg rodzi się w stajence…
Coraz bardziej lubię niedokończone, niepełne, czekające na swoją chwilę. Po pierwsze wyzwala mnie to z perfekcjonizmu, a po drugie przypomina, że życie tu na ziemi to jeszcze nie to, a przynajmniej nie wszystko, co przygotował dla mnie Bóg.
Tęsknię za finiszem, który będzie jednocześnie startem w szczęście bez końca. Tęsknię za wolnością, którą miał (i oczywiście ma cały czas) Bóg rodzący się w tak lichych warunkach. Za wolnością, która wie, że stajenka kończy się zmartwychwstaniem, a śmierć przynosi życie.
Na te Święta i całą resztę życzę Ci WOLNOŚCI!
* Zdjęcie główne to fragment obrazu z kaplicy szkolnej syna- nie znam niestety autora. Bardzo go lubię, bo Maryja, Józef są tacy „normalni”, tacy ludzcy i ten pocałunek Józefa w rączkę Jezusa- wzrusza mnie totalnie.
❤
😉
Niedokończone, niepełne… objęte czułym spojrzeniem Boga. Który i nas uczy czułości…