Sąsiad wystawiał worki ze śmieciami bio- zapewne po porządkach w ogrodzie. Sąsiadka zamiatała liście. Dla rekreacji, jak stwierdziła, bo wiatr dość mocny wiał i je rozwiewał. Nasza trawa od dawna cierpliwie czeka na skoszenie (na szczęście już od jakiegoś czasu marnie rośnie), a suche liście mogłyby zostać pozamiatane. Pogoda iście złoto-jesienna. Na jesienne porządki w sam raz. I pewnie nawet całkiem nieźle byśmy się bawili (Chłopcy przynajmniej) z kosiarką i miotłą, ale zamiast nich (uznajmy, że przez pomyłkę 😉 ) wyciągnęłam z piwnicy rowery…
Porządki poza domem
Przez ostatnie półtorej miesiąca korzystałam ze wsparcia różnych Pomocników Domu będących u nas przez całą dobę, którzy wyręczali mnie m.in. w spacerach z Chłopcami. Dziś wróciła do nas na chwilę Babcia i to ja wzięłam Chłopców na spacer. Ciepły i słoneczny dzień. Pięknie było. Złoto. Ale złoto doceniam tylko jesienią, bo nie jestem kobietą-sroką. No i na obrączce, bo praktyczne 😉 . Po takiej przerwie myślę, że każdy z naszej trójki ucieszył się z perspektywy spędzenia wspólnie czasu na powietrzu.
Okazało się, że Pierworodny na nowo musi złapać formę, bo Ciocie nie spacerowały z rowerem. Więcej niż zwykle przystanków zaliczyliśmy, ale dojechaliśmy do celu. I wróciliśmy nawet. Ostatniorodny cieszył się entuzjastyczną radością na słowa: „wycieczka rowerowa!”. Minimalizm to narzędzie, które pomaga mi (także) podejmować decyzje: wybieram to, co uważam za najlepsze w danym momencie (o ile moja słabość mi w tym nie przeszkodzi). Wybrałam czas z Chłopcami i rowerami. Pierworodny zdecydował: jedziemy na nowy plac zabaw. Woda, piasek, śruba Archimedesa, pompy, zastawki, tamy, mostki.
I małpi gaj. Nie ma na zdjęciach, bo tam nawet nie dotarliśmy (choć był tuż obok). Co tu dużo mówić: trzeba brać kalosze i tłumnie przybywać, jeśli chce się patrzeć jak dzieci znikają na przynajmniej kilka dłuższych chwil. Zdjęcia nie oddają pełnego klimatu. Zostawiam Was ze smaczkiem, pobudzonym apetytem 😉 .
No chyba, że istnieją dzieci, które zabawie w wodzie i piasku mówią: niekoniecznie. To też szanuję i nie namawiam, choć nie znam takowych. To może powspinać się przynajmniej zdecydują? Albo popatrzeć na kaczki? Poszukiwać ich przez lunetę? Pograć w szachy? Powygrzewać się (o ile słońce pozwoli) na leżaku? Popatrzeć na zielone albo pozbierać kamyki? Myślę, że jednak coś się znajdzie dla każdego Malucha młodszego czy starszego.
Wyjść było trudno stamtąd, a pora drzemki Ostatniorodnego biła na alarm. Jakoś się udało zapakować, choć kolejnym krokiem milowym w stronę drzemki było wejście do domu, kiedy już schowaliśmy rowery. Słońce i przyjemna temperatura pobudzały Chłopców do zabawy zakurzonymi (po zimnych dniach nieużywania) zabawkami ogrodowymi. A wiatr wcale im niestraszny był. Ach, jak przyjemnie było patrzeć na te chwile, kiedy całkiem w zgodzie, choć często osobno, bawili się: zjeżdżali z górki (dogadali się i zamieniali się pojazdami!), patrzyli przez płot do sąsiadów (kucając obok siebie w ciszy!), jeździli na hulajnogach (Pierworodny nawet zabrał Młodszego Brata z własnej inicjatywy na „wycieczkę” do końca chodnika!).
Tak na marginesie to potem, wieczorem w domu jeszcze się przytulali śmiejąc się radośnie przy tym! Szczęścia za dużo jak na jeden dzień 😉 . To pierwszy taki obrazek w życiu, bo Ostatniorodny zwykł reagować już niemalże alergicznie na każdy dotyk starszego brata. A jednak braćmi są– ostatnio coraz częściej (w końcu!) się okazuje 🙂 . Ostatecznie udało się „dojechać” na obiad (bo z drzemki nici 🙁 ) „pociągiem”.
Ktoś napisał w komentarzu pod jednym z wpisów, że ten blog czyści temu Komuś serce. Szczęśliwa jestem, jeśli tak się dzieje! Moje też czyści, bo mobilizuje mnie często, by wsłuchiwać się w Słowo Boże. Pierwsza część jesiennego porządkowania mojego serca odbyła się dzięki wyborowi, którego dokonałam, choć nie wiedziałam jaki będzie efekt. Odłożyłam grabie, miotłę i szuflę. Trawa może poczekać, a po liściach całkiem fajnie szura się butami albo przejeżdża rowerem (przetestowaliśmy). Wycieczka rowerowa (trochę ruchu i kąpieli słonecznej po dniach siedzenia w domu), wizyta na nowym placu zabaw (woda, zieleń, kaczki, zadowoleni Synowie i nawet tłumy jakoś mi nie popsuły humoru) i wesołe harce Chłopców przy domu (patrzenie na ich radość i na to, jak tworzy się ich relacja i jak stają się coraz bardziej ode mnie niezależni- małymi kroczkami oczywiście- bo to przecież zupełnie nowe, inne, niepowtarzalne, cudowne życia!) były mi dziś bardziej potrzebne. Oczyściły! Wierzę, że i Chłopcom szczęśliwa mama na dobre wyszła.
Porządki w domu
Nie spodziewałam się, że czeka nas dalsze czyszczenie. Napędzani energią słoneczną, którą się doładowaliśmy oraz zmobilizowani (Pierworodny najbardziej) prezentem Babci (papierowe auta do złożenia), na który trzeba było znaleźć miejsce (bo papieru Ci u nas pod dostatkiem i na nowy trudno znaleźć wolną przestrzeń), zabraliśmy się za porządkowanie regału z zabawkami Chłopców. Ostatniorodny na drzemkę zdecydował się nie iść wcale tego dnia, więc mieliśmy dużo czasu, by wspólnie „popracować”. Muszę przyznać, że sił fizycznych na to nie miałam, ale zmęczenie to podobno stan umysłu. A umysł (czyt. serce) miał się całkiem dobrze tego dnia po wstępnym czyszczeniu, więc sama nie wiem jak to się stało, ale zaczęliśmy porządki.
Pierworodny zajął się (zmobilizowany mocno, jak mówiłam) ogarnianiem swoich papierowych rysunków. Naprawdę wszystkie mozolnie kartka po kartce przejrzał. I część nawet wyrzucił! Jak to zrobiłam (część z Was może zapytać)? Dałam mu pojemnik (który ma z natury określoną pojemność) informując, że tu ma się zmieścić to, co chce zostawić i musi jeszcze pomyśleć o miejscu na przyszłe arcydzieła. Zgodził się bez negocjacji (a, jak później Babcia stwierdziła, dobry jest w tym fachu) i wytrwale pracował w drugim pokoju. Aż skończył. Dumna jestem znowu z Niego! 🙂 Ja tymczasem, z Babcią i Ostatniorodnym (który nie spał, ale o dziwo marudny nie był i zajął się nawet spokojną, nieingerującą w to, co akurat trzymam w ręce zabawą- pomagał, bo nie przeszkadzał) działaliśmy w pokoju z regałem. Co jakiś czas wychodziłam na korytarz, by wynosić te sterty papieru, o których wspominałam (bo nie były one tylko w teczkach z pracami, którymi zajmował się Pierworodny). Ścinki, ścineczki, gazetki, ruloniki, pudełeczka, które od dłuższego czasu czekały na zrealizowanie słów Pierworodnego: „będę to używał/bawił się/wycinał/robił z tego kota”, a o których zapomniał musiały zostać wyniesione bez Jego wiedzy. Normalnie to wolę z nim uzgadniać co zostawiamy, a co nie, ale tym razem zdecydowałam, że tak po prostu będzie lepiej. A na pewno szybciej. Kto ma w domu przedszkolaka lubiącego „skarby”, ten wie o czym mówię 😉 . Nie czułam się z tym najlepiej, ale mój wewnętrzny stan uspokoił zachwyt Pierworodnego nad efektem końcowym. No podobało mu się! I miejsce na nowe papierowe „składanki” jest! Ech 😉
Udało się w końcu spakować nieużywane zabawki, a te, które mają jeszcze szansę powodzenia schować. Liczę na efekt nowości starymi zabawkami za jakiś czas i kilka chwil zaangażowanej zabawy.
Porządki w sercu
Wyczyścił się regał. Pierworodny westchnął w zachwycie, a mi wyczyściło się znowu serce. No tak mam, choć nigdy się nie uważałam za pedantkę i kogoś, kto przykłada bardzo dużą wagę do porządku. Porządek jest dla mnie, a nie ja dla porządku. Okazuje się, że porządek w domu, porządkuje też mnie wewnętrznie. I znowu minimalizm. Tak się jakoś zaprzyjaźniliśmy kiedyś i ta przyjaźń się ciągle rozwija zaskakując mnie często.
„A w domu czyściej, milej i jaśniej”*- jak mówi wierszyk w jednej z naszych książeczek. I w sercu też! Czyściej, milej i jaśniej po takim dniu! **
* Anna Edyk, „Zdziwienie mamy”
** Dlaczego tak szybko się brudzi? 🙁 Kolejny dzień był już na zupełnie innym biegunie… BAM i BOO, BOO i BAM. Życie nasze. Staram się kochać je tak czy siak. Choć dziś to z zaciśniętymi zębami i trochę przybitym sercem mówię.
Obraz Manfred Richter z Pixabay