Powiedział tak jakiś czas temu Pierworodny proszący mnie bardzo, by pójść na urodziny kolegi z przedszkola (którego nie lubi- tak na marginesie). Niezbyt mi się chciało iść tam z nim. Trochę dlatego, że nie jestem zwierzęciem społecznym. Dzikiem jestem po prostu, jak określał mnie (zawsze z czułą sympatią) MNM. A trochę też dlatego, bo to impreza w wynajętej plastikowej sali zabaw. Próbowałam więc przekonać syna do zmiany zdania. Tym stwierdzeniem z tytułu wpisu wysypał jednak z mojego rękawa wszystkie asowe argumenty. Wysłałam odwlekanego smsa z potwierdzeniem przybycia.
Urodziny Chłopców
W październiku nasi Chłopcy skończyli 5 i 2 lata. Jak co roku, świętowaliśmy dzień ich przyjścia na świat. Dzień, w którym świat nam się wywrócił. Po raz pierwszy. I po raz kolejny. Te dwa dni urodzin to były zupełnie różne dni. Inne emocje, inny sposób porodu, innych strach i szczęście. Niewątpliwie jednak w obu przypadkach to był cud. Cud narodzin. Bo życie jest cudem. I dobrze jest o tym sobie przypominać codziennie, a już na pewno raz w roku.
Urodziny świętowaliśmy na raty. Pierworodny celebrował ten dzień w przedszkolu. Był bardzo podekscytowany i przejęty. Pokazywał swoje pierwsze buty, zdjęcia, ulubionego pluszaka. Dmuchał świeczki i częstował niezbyt mu niestety smakującymi bananowymi muffinami. Przedtem i potem podwójnie świętowaliśmy z Przyjaciółmi, bo choroby połowy gości rozbiły urodzinową imprezę na dwa weekendy. Był oczywiście tort, który staram się zawsze zrobić w domu (lub oddelegować pieczenie komuś Bliskiemu). Z kotem i czekoladą. To połączenie idealne dla obu synów. W tym temacie są akurat zgodni. Hura!
Były girlandy, by zaznaczyć niezwykły charakter dnia. W swojej pierwotnej postaci przetrwały kilka godzin, choć miałam nadzieję na wykorzystanie ich na kolejne listopadowe świętowanie. O ja naiwna! I cyferkowe balony, z których jeden wyzionął powietrze wieczorem. Była wycieczka rowerowa i wspólna zabawa z Przyjaciółmi na wodnym placu zabaw. W kolejny weekend Babcia zaserwowała nam przepyszne pieczone jabłka w cieście.
Goście natomiast dbając o talent muzyczny ( się okaże 😉 ) Ostatniorodnego uraczyli nas podwyższonym poziomem decybeli, za który odpowiadały instrumenty perkusyjne podarowane w prezencie. Dobrze, że wzięli też ze sobą uśmiechy, dobre humory i urok osobisty 😉 .
Było też świętowanie w dniach urodzin. Nie mogło być inaczej. Spędziłam dzień, a w zasadzie dwa dni, urodzinowy sam na sam z jednym z synów. Normalnie świętowalibyśmy wspólnie całą naszą małą rodziną. Teraz jednak inaczej chcę podkreślić wyjątkowość tego dnia. Chcę, żeby synowie wiedzieli jak bardzo cieszę się z faktu przyjścia ich na świat. I że ich kochamy oczywiście. Tato i ja. Szczególnie jest to ważne dla Pierworodnego, który mocno odczuwa deficyt miłości rodzicielskiej wyrażonej przytulaniem i spędzaniem czasu tylko z nim. Mając przyklejonego do mamy młodszego brata i chorego tatę, jest jak jest. Dlatego bardzo pilnuję, by od czasu do czasu mieć z nim takie wyłączne chwile. A już na pewno w urodziny.
Jak świętowaliśmy?
Nasze świętowanie
Zabrałam Pierworodnego trochę wcześniej z przedszkola i wsiedliśmy do auta jadąc na wycieczkę niespodziankę. Była w oczach (i nie tylko) syna radość. Zaparkowaliśmy pod stacją kolejki linowej, którą już od dawna syn chciał się przejechać. Skakał ciesząc się jak małe dziecko, którym przecież jeszcze jest. Przejechaliśmy na drugą stronę rzeki. Zjedliśmy spontaniczny obiad. Pierworodny wsunął z niegasnącym szczęściem czekoladowego naleśnika z serem i owocami okraszonego hojnie cukrem pudrem.
Przeszliśmy się potem chwilę paląc kalorie. Wsiedliśmy do wagonika powrotnego i pojechaliśmy dalej. Puszczanie styropianowego samolotu na pobliskiej łące okazało się równie dobrym powodem do uśmiechu i radosnych podskoków syna.
A wieczorem w domu Chłopcy wspólnie bawili się samolotami. Liczba mnoga nie jest tu pomyłką. Ostatniorodny dostał kilka dni wcześniej swój prezent, żeby dzień urodzin nie był zakłócony braterskimi sporami. Potem kolejną okazją do wspólnej zabawy w zgodzie były lokomotywy samojezdne. Budowanie torów, a potem ich składanie zakończyło nam dzień świątecznego nastroju.
Minimalizm urodzinowy
Nie lubię konsumpcyjnego świętowania. Lubię minimalistyczne. Dla mnie oznacza to bardziej nastawienie na relację budowaną wspólnie spędzonymi chwilami niż na kupienie prezentowych zabawek. Od klimatyzowanej plastikowej sali zabaw wolę świeżą trawę na łące. Wybieram wspólne wyjście. Jeśli już decyduję się na typowy materialny prezent to staram się, by było to coś, co pomoże nam się dobrze bawić i cieszyć swoją obecnością. Piłka, samolot, kolejka. Wszystko po to, żeby być razem!
I jeszcze listy, które napisałam do każdego z Chłopców osobno. Listy, w których chcę im opowiadać o Tacie. Słowa, które mówią o tym jak są oni ważni dla mnie, dla nas. Słowa miłości, którą, oby jak najczęściej, potwierdzają czyny. Słowa, które, jeśli Bóg pozwoli, przeczytają za kilkanaście lat.
Prostota i obecność. Tego szukam. Nie jest to łatwe w dzisiejszym konsumpcyjnym i zagonionym świecie. Staram się wracać do źródła, ale też szukam balansu pomiędzy tym, na co mam wpływ, a tym, co jest ode mnie niezależne. Nie chcę demonizować świata, a raczej nauczyć się w nim żyć po Bożemu. Chłopcy dostają prezenty nie tylko ode mnie. To, co mogę zrobić to pomóc im wykształcić w sobie umiejętność zauważania tego, co za prezentem stoi. A raczej kto. Radość z powodu miłości obdarowującego do obdarowywanego. I wdzięczność. To całkiem dobre, jak myślę, nakładki na wszelki materializm.
Dziś dostałabym od MNM imieninowego kwiatka, a On sam dmuchałby świeczki na torcie. Nie będzie dmuchał, ale świętować będziemy. Nie dam Mu żadnego prezentu oprócz dotyku, czasu i ulubionej Chatki Baby Jagi, która stała się już urodzinową tradycją. Nie znosiłam robić tego ciasta, ale robiłam je doskonaląc się w miłości do męża. Czasem z zaciśniętymi zębami, ale zawsze z kochającym sercem. Gęsty ser przesuwający herbatniki, które później trudno złożyć w idealny trójkąt. Spływająca polewa czekoladowa tworząca „zacieki”. Nie wygląda to ciasto reprezentacyjnie w moim wykonaniu, ale od roku się tym wcale nie przejmuję. Rok temu cieszyłam się jak nigdy, że mogę to ciasto jeszcze dla MNM przygotować. Nie spodziewałam się, że za kolejne dwanaście miesięcy znowu go dla Niego przygotuję.
Jest ulubiony tort i jest obecność. Nie ma prezentu zapakowanego w ozdobny papier. Tu jak na dłoni widać co tak naprawdę i ostatecznie jest najważniejsze…