Przejdź do treści

Już i zanim, czyli bam-boo day (odc. 18)

Dawno nas tu nie było w takiej formie, czyli dziś tekst z cyklu bam-boo day. A co! Jest walka pomiędzy zwyczajną późnowieczorną, choć krótką sjestą, a Słowem Bożym, które pcha do klawiatury. Niech więc Ono prowadzi, bo mój stan (fizyczny i psychiczny) nie pozwala na przejęcie kierownicy.

Siadam na siedzeniu pasażera i jedziemy!

Dom czy dom?

Dobrze jest, żebym miała w danym dniu cel. Choćby drobny, który przełamie twardą codzienną rutynę. Przypomniałam sobie, a raczej upały mnie oświeciły, że w naszej piwnicy leży nieużywany od dwóch lat basen. Plaga komarów, która nawiedza nasz ogródek nie pozwala nam spokojnie podlać pomidorów, cukinii, rukoli i borówek, które się jeszcze ostały, ani tym bardziej korzystać z basenu. Celem dnia dzisiejszego było więc wywiezienie basenu do pewnego ogródka za miasto.

A że lato w końcu postanowiło się zdecydować na upały i w dodatku dom Przyjaciół odwiedza właśnie dodatkowa „porcja” dzieciaków, to pomyślałam (i tak zwyczajnie ucieszyłam się, że może się przydać i wywołać uśmiechy na twarzach), że to dobry cel na dziś 🙂 . Pierworodny (na szczęście Jego i nasze 😉 ) w przedszkolu. Spakowałam więc kąpielówki tylko dla Ostatniorodnego i pojechaliśmy na chwilę (jak mieliśmy w zamiarze) odwiedzić, zostawić basen i się krótko zmoczyć. Udało się prawie wszystko oprócz na chwilę i krótko 😉 .

Był rosół, „prawie”, ale przepyszne i sycące brownie z cukinii, arbuz (nietknięty co prawda przez konsekwentnego w temacie owoców Ostatniorodnego), mrożona kawa (juhu!), a nawet drugie danie, którym zostaliśmy poczęstowani, bo „później pojedziemy mamo”. Na wychodne dostaliśmy jeszcze świeżo upieczony jabłecznik i ketchup z cukinii. Miała wpaść też w nasze ręce cukinia z ogródka, ale że mamy własną mini uprawę, to nie wpadła.

To wszystko działo się w otoczeniu pięknego ogrodu, a przede wszystkim wśród Ludzi, przy których jest mi jakoś tak zwyczajnie dobrze. W tym domu brakuje tego czy owego, bo schody na piętro niezrobione, a łazienka na górze jest składzikiem, który pewnie nieprędko zamieni się w nią, ale to zupełnie mi nie przeszkadzało. Bo oprócz aromatu brownie, kawy i psa, rozchodzi się tam zapach DOBROCI. I MIŁOŚCI. TO jest budulec Domu. Bo Dom jest Domem, kiedy to nie dom jest najważniejszy, ale ludzie w nim mieszkający i go odwiedzający. I tak właśnie się tam czułam. Jak w Domu.

Nie żałuj i nie czuj się przymuszony, a będziesz żył w obfitości

Przyjechałam tylko z basenem, żeby ucieszyć dzieci, a dostałam w obfitości to, na co niczym nie zasłużyłam. Bo na to nie da się zasłużyć.

To była piękna ilustracja do dzisiejszego Słowa:

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski (…). (2 Kor 9, 7-8a)

Nie jestem w momencie życia, w którym mogę powiedzieć, że żyję w obfitości. Owszem, nie brakuje mi w sensie materialnym niczego, a łaska najpewniej codziennie jest na mnie zlewana, ale jednak strata i wszystkie jej trudne konsekwencje, przysłaniają mi nadmiar, z którym Bóg do mnie każdego dnia przychodzi. On powoduje, że deszcz się leje, a ja się chowam pod dachem swojego bólu pozostając sucha z Jego łaski.

Ale jak tylko wychylę łba to okazuję się, że nie nadążam z przyjmowaniem tego, co chce mi dać. Rosołek? O już zjadłaś? To może brownie? Zostań jeszcze! Poleż na leżaku. Za gorąco? Nogi schłodź w basenie, a zaraz wjedzie mrożona kawa. A potem jeszcze podziękowanie za odwiedziny, choć to raczej ja powinnam być za „obfitą” gościnę wdzięczna, i zaproszenie na kolejne posiedzenie przy lub w basenie.

Zanim stanie się nowe życie

Ten dzisiejszy dzień traktuję jak skurcze porodowe. Wszystko boli, oddychać jakoś dziwnie trzeba, żeby przetrwać, czujesz, że to nie jest to, o czym marzysz w życiu i nikt, a najbardziej Twój mąż, który jest obok albo gdzieś daleko, cię nie rozumie, ale wiesz dokąd to wszystko zmierza i prędzej czy później się skończy. Dobroć, która mnie dziś otaczała to cel, do którego wciąż, twardo, bo bardziej niż odczuciem to rozumem, wierzę, że Bóg mnie prowadzi, a całe to bagno trudnych emocji i odnajdywanie się w roli wdowy i samotnej mamy, to skurcze, które miną. Ale trzeba pamiętać, że te bolesne skurcze są bardzo ważne, żeby poród zmierzający do nowego życia się udał.

A więc JUŻ, czyli tu i teraz, żeby żyć, a nie tylko przetrwać, i jednocześnie ZANIM usłyszę, zobaczę i zrozumiem, zanim się stanie, mówię (choć bez mocy wykrzyknika na końcu, na którego nadal nie mam sił) TAK…

 

 

Obraz cynthia_groth z Pixabay

8 komentarzy

  1. Klaudia Klaudia

    Czekałam na ten tekst 🙂 Myślałam o Pani i Dzieciach słuchając w ostatnią niedzielę, że „Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze….” (To też jeden z moich ulubionych fragmentów :-)) Wierzę głęboko, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym poczuje Pani łagodny powiew. Pamiętam w modlitwie 🙂

  2. Marek Marek

    Zdecydowanie za dużo masz kluczy ?

  3. Marek Marek

    Będziemy tu na Ciebie czekać choćby 10 lat !!! Niech Pan Was prowadzi !!!

  4. Ewa Ewa

    To prawda. Też tu zaglądam i czekam… bo warto. Otulam wierną obecnością.

  5. amaleństwo amaleństwo

    Też zaglądam i czekam…. i pamietam w modlitwie… Buziaki?

  6. Karolina Karolina

    I ja podobnie – zaglądam i często kieruje tu myśli… Pamięta w modlitwie!

    • m.k m.k

      Chętnie dołączę ?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *