W ostatnich dniach, na nowo, mocno doświadczam tego, że Bóg jest nieogarniony, a drogi, którymi nas do Siebie prowadzi są nieodgadnione. Nie możemy ich przewidzieć. I dobrze, bo sami byśmy się na nie nie zdecydowali nie osiągając w ten sposób celu. A cel jest tak naprawdę tylko jeden!
Jaki jest Bóg?
Obecna sytuacja w Kościele spowodowana epidemią budzi we mnie zamieszanie. Ujawniające się mocniej niż zwykle (mam wrażenie) różne duchowości. Budzące się różne interpretacje dziejących się wydarzeń. Propozycje różnych rozwiązań i dróg wyjścia. To burzy mój ład duchowy, który i tak jest bardzo chwiejny. Nie lubię tego. Mam jednak przekonanie, że jest mi to potrzebne, by na nowo usłyszeć pytanie Jezusa: „A Wy za kogo mnie uważacie?” (Mt 16, 5b).
Dziś patrzymy szczególnie na Jezusa Miłosiernego. Trudno jest mi jeszcze pogodzić tą Boską cechę z drugą- sprawiedliwością. Czasami wydaje mi się, że Bóg jednocześnie sprawiedliwy i miłosierny to ten sam Bóg. Że Bóg w Starym i Nowym Testamencie to nadal nie Ktoś inny. Bo przecież kochać kogoś to nie znaczy robić dokładnie to samo każdemu i we wszystkich sytuacjach. Jednego do pionu postawi ostre słowo, innego- łagodne. Często jednak mam z takim Bogiem „problem”. Myślę, że podobnie jak Krzyż i Zmartwychwstanie pozostanie to tajemnicą aż do Nieba.
Obrazem, który pomaga mi trochę „ogarnąć” te przeciwstawne (pozornie) przymioty Boga jest opowieść o słoniu, którą kiedyś przytoczył o. Tomasz Nowak OP. Jesteśmy jak ślepcy stojący wokół słonia. Dotykiem próbujemy innym opowiedzieć o tym, jaki jest Bóg (słoń). Jeden chwyta za uszy. Drugi za ogon. I myślimy, że wiemy Kim On jest. A tymczasem jeden i drugi obraz jest prawdą. Jednak nie do końca pełną. To tylko część Boga i tylko taka rozpoznana jednym zmysłem. Taka, jaką jest w stanie przyjąć nasze serce. I taka, jaka jest w danym momencie dla nas najlepsza do poznania.
Myśl tą dobrze podsumowuje zdanie Mistrza Eckharta:
Nauczmy się wyzbywać złudzenia, że możemy nadać Bogu jakieś imię, którym byśmy Go wystarczająco wysławili i wywyższyli. On jest ponad imionami i niewysłowiony.*
Czego się spodziewam?
Stary Testament. Syryjczyk Naaman. Trędowaty szukający uzdrowienia. Rozgniewany słowami Elizeusza mówi: „«Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszywszy ręką nad miejscem [chorym] i odejmie trąd.»” (Krl 5, 11). Trąd odszedł, ale nie w sposób jaki wymyślił sobie Naaman.
Nadal Stary Testament. Szadrak, Meszak i Abed-Nego wrzuceni do pieca ognistego. I Nabuchodonozor, który wydał taki rozkaz. „Król Nabuchodonozor popadł w zdumienie” (Dn 3, 91a), kiedy ogień nie uśmiercił trzech młodzieńców. „Niech będzie błogosławiony Bóg” (Dn 3, 95)- mówi obdarowany łaską wiary po cudownym ocaleniu skazańców.
W końcu Nowy Testament. Apostołowie po śmierci Jezusa. „A myśmy się spodziewali […]” (Łk 4, 21). Inaczej Jezus, wg nich, miał wyzwolić lud Izraela. Wcale się im nie dziwię. Bo czy można było przewidzieć, że śmierć będzie początkiem zwycięstwa?
W ostatnich dniach mocno doświadczam tego, że Bóg jest nieogarniony, a drogi, którymi nas do Siebie prowadzi są nieodgadnione. Nie możemy ich przewidzieć. Potwierdzają to powyższe przykłady. Współczesny świat nie spodziewał się (oprócz Billa Gates’a 😉 ), że pewien mały wirus wywróci go do góry nogami.
Czy pozwalam?
W zasadzie to jest rzeczywistość, w której żyję od dwóch lat niemalże #zamkniętawdomu. Pozamykane galerie, muzea, ograniczona możliwość wychodzenia. To dla mnie codzienność (oczywiście z małymi wyjątkami, jak choćby ten), a przynajmniej sytuacja, którą już w pewnym sensie oswoiłam. Dla MNM to stan aż nazbyt dosłowny. W zasadzie dzieje się to nam już od momentu, kiedy na świecie pojawił się Pierworodny 😉 , choć półtorej roku temu (odkąd MNM jest pod opieką hospicjum domowego) akcja #zostańwdomu nabrała nowego znaczenia. Obecnie przeżywamy jej kolejną odsłonę. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla niektórych właśnie w tym czasie, podczas innej wiosny niż wszystkie, życie się zatrzymało/wywróciło/oszalało.
Myślałam sobie, że rak nie przytrafi się nam. Bo niby dlaczego? Małe prawdopodobieństwo przecież. Często z opresji oskarżania Boga, jeśli nie o zesłanie choroby, to przynajmniej o nieuzdrawianie z niej (w sensie fizycznym), są słowa przeczytane jakiś czas temu na franciszkańskim portalu z krótkimi komentarzami do Słowa Bożego z dnia (3zdania.pl): Czy pozwalam Bogu być Bogiem? Czy patrząc na zdjęcia pustej Warszawy mam w sobie zaufanie wyrażone słowami: „Boże, rób swoje. Jesteś dobry. Bądź Sobą!”? Może niezrozumiały (przeze mnie), skandaliczny (w mojej opinii), dziwny (jak mi się wydaje). A jednak prowadzący do celu. Naaman został uzdrowiony, Nabuchodonozor uwierzył, a Apostołowie spotkali Jezusa Zmartwychwstałego, a potem Ducha Św., co ich całkowicie odmieniło.
Nie wiem jeszcze gdzie dojdę ja, gdzie dojdziemy my jako rodzina. Co jest konkretnym celem naszej historii, jest jeszcze przede mną zakryte. Mam jednak w sobie łaskę przekonania, że nasza droga prowadzi w jednym, nieprzypadkowym kierunku. Do Nieba. Czy Tam dojdę i co to oznacza? Mam nadzieję, że tak i kiedyś (może już dziś?) zrozumiem tak naprawdę czym Niebo jest. I co to znaczy Miłość, która nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą ani gniewem, wszystkiemu, wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma (!) – 1 Kor 13. Czysta Niebiańska Miłość 🙂 .
Obraz Comfreak z Pixabay