Spotkanie u Przyjaciół. Na stolik wjeżdża kawa. W filiżance. Jednej z tych ze zdjęcia głównego. Cieszę się spotkaniem, rozmową, choć przerywaną, bo dzieci, ciepłą (!) kawą. I filiżanką, która moim oczom się podoba umilając tą chwilę. A potem w domu przychodzą pytania. Czy minimalista może lubić rzeczy? A co ważniejsze, czy katolikowi to przystoi?
Spróbowałam znaleźć odpowiedzi na te pytania. Nie twierdzę, że to, co piszę to jedynie słuszne podejście. To odpowiedź, którą teraz w swoim życiu znajduję.
Minimalista i rzeczy
Ciepły, miękki koc (najlepiej w jednym kolorze 😉 ) na chłodne jesienno-zimowe wieczory. Dobry rower, dzięki któremu wycieczki stają się przyjemniejsze. Plakaty z hasłami inspirującymi i motywującymi do życia w dobru i miłości. Doniczka, która nie będzie drażnić mojego poczucia estetyki, ale zrobi z domu dom. I roślina w niej, która przypomina o moim pragnieniu powrotu do Raju. Telefon z dobrym aparatem, który w końcu robi ostre, dobre jakościowo zdjęcia. Miska, która pomaga podczas obiadu zrobić codzienność, która cieszy lub nadzwyczajną normalność. Filiżanki, kubki, z których po prostu miło wypić kawę czy to w towarzystwie czy w samotności. Rzeczy ręcznie wykonane, w których widać staranność, zaangażowanie, pasję, Boską kreatywność.
Rzeczy piękne, pożyteczne i pamiątkowe (połączenie przynajmniej dwóch z tych trzech) to dla autorki mojego ulubionego minimalistycznego bloga sposób na efektywne pozbywanie się rzeczy. Dla mnie to świetny sposób. Takie rzeczy upraszczają życie pozwalając się skupić na tym, co tak naprawdę jest ważne i się liczy. Pomagają. Nie marnują czasu na bezsensowne ścieranie kurzy. Inspirują. Wywołują uśmiech. Motywują. Ćwiczą uważność, codzienną radość.
Praktyczne, minimalistyczne życie nie musi być nudne i smutne, także, choć zdecydowanie nie przede wszystkim, dzięki rzeczom. Dla mnie ważne jest to, co ta rzecz ze sobą przynosi. Nie sama rzecz, choć z pozoru tak się wydaje. Kiedy się jednak nad tym zastanawiam, to rzeczywiście lubię rzeczy ze względu na to, do czego mnie prowadzą.
Katolik i rzeczy
A co z katolickim patrzeniem na rzeczy, na dobytek, majątek? Nie ośmielę się powiedzieć, że wiem. Zastanawiam się jedynie rozmawiając o tym w swoim sercu z Duchem Świętym.
Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów […] (Łk 10, 4a)
Czyli jednak egzystencja na pustelni, a przynajmniej bez posiadania czegokolwiek to jedynie słuszne życie? Asceza dla każdego?
I rzekł do nich: «Czy brak wam było czego, kiedy was posyłałem bez trzosa, bez torby i bez sandałów?» Oni odpowiedzieli: «Niczego». (Łk 22, 35)
Kilka rozdziałów dalej Łukasz Ewangelista daje nam do zrozumienia, że nie chodzi o ty, by niczego nie mieć. Ale o to, żeby mieć właściwy stosunek do rzeczy, bo przecież „cóż masz, czego byś nie otrzymał?” (1 Kor 4, 7b). W pierwszym fragmencie Jezus posyła uczniów mówiąc jakoby do każdego z nas: „Nie wkładaj na siebie za dużo. Bądź dyspozycyjny. Bądź otwarty na zmianę. Ufaj.” Drugi cytat jest dowodem na to, że Bóg o uczniów posłanych na ewangelizację się zatroszczył. Mieli wszystko, czego potrzebowali.
Ja, z własnego doświadczenia też to mogę potwierdzić. Dwa lata życia z rakiem MNM było dowodem na to, że troska o Boże Królestwo (opieka nad MNM, blog, dawanie świadectwa), idzie w parze z Jego opieką nad nami (także tą materialną!).
Służba rzeczom czy rzeczy, które służą?
Nie lubię kupowania (np. wnuków) materialnymi prezentami (np. przez nieobecnego w ich życiu na co dzień dziadka). Choć dziś, inaczej niż kiedyś, bardziej widzę w takiej sytuacji dobre intencje niż jakiś podstępny spisek. Pokora jest naprawdę uwalniająca! Nie lubię też rzeczy, które niczym eksponat w muzeum, strach dotknąć, żeby przypadkiem ich nie uszkodzić. Nie znoszę robić z domu muzeum.
Oczywiście nie znaczy to, że nie chcę swoich dzieci nauczyć dbania o rzeczy, szanowania tego, że komuś zależy na jakiejś rzeczy i nie chce, by ją dotykać, naprawiania zepsutych, o ile jest to możliwe, itp. Ale chcę postawić właściwy akcent. To nie my służymy rzeczom bezsensownie przekładamy z miejsca na miejsce, kupujemy nowe kartony, wycieramy kurz z takich, które ani nie są piękne, ani pożyteczne, ani pamiątkowe. Ale dbamy o rzeczy, które są w naszym otoczeniu, by to one nam służyły!
Bóg stworzył nas w świecie materialnym. Całkiem możliwe, że człowiek z ilością rzeczy, które często posiada, przesadził. A może to znak nieskończonej Bożej kreatywności, którą w sobie nosimy tworząc bez końca coraz to nowe i nowe?
Nie ma chyba nic złego, przy zachowaniu zdrowego rozsądku, którym również Stwórca nas obdarzył, żeby rzeczy, które posiadamy (pamiętając, że wszystko to dar) przynosiły piękno, inspirowały, zachowywały historię, praktycznie pomagały w codzienności.
P.S. Żadna z rzeczy na zdjęciach nie należy do mnie, ale je lubię 😉 .